20130221 Jabal Akhbar
Dziś dużo się działo. Rankiem odwiedziliśmy fort Bahla – jeden z najokazalszych fortów w Omanie, wpisany na listę UNESCO. Fort jak to fort – jaki jest każdy widzi (na zdjęciach). Fajny, ale zwiedziliśmy ich już w Omanie tyle, że powoli nam się nudzą – wszystkie wyglądają tak samo. Naszym “prawdziwym” celem jest dziś Jebel Akhbar. Nazwa mylnie wskazuje na szczyt. A Jebel Akhbar to płaskowyż, a właściwie dwa płaskowyże: górny i dolny. Różni je wysokość 200 m., oba górują ponad 2000 m. n.p.m. Naszym zdaniem to jeden z piękniejszych regionów Omanu – są tam zapierające dech w piersiach przepaści, pokryte tarasami zbocza gór, tak strome, że wydają się nierzeczywiste, malownicze wioski z wąziutkimi i stromymi uliczkami i zielone dolinki. Wiosną dodatkowo kwitną tu tysiące róż, bo Jebel Akhbar słynie z produkcji wody różanej. Plateau jest niedostępne dla turystów pozbawionych 4WD – od pewnego momentu droga (nota bene nówka sztuka, nowoczesna, szeroka, równiuśka i świetnie zaprojektowana) jest zablokowana przez posterunek policji. Groźni panowie kontrolują wszystkie auta i te bez napędu na cztery koła zawracają lub odsyłają na pobliski parking. Tam można próbować znaleźć taksówkę za jakieś kwoty z sufitu. Tripy organizowane przez agencje też są koszmarnie drogie. Nie w smak nam to było, postanowiliśmy więc sprawdzić jak w Omanie działa stopowanie (dodajmy z dzieckiem i wózkiem 😉 Ja byłam do pomysłu bardzo negatywnie nastawiona i dosyć mocno marudziłam. Że upał, że dziecko małe, biedne musi wystawać przy drodze. Okazało się jednak, że stop w Omanie działa całkiem dobrze. No ale zadanie było ułatwione ze względu na policyjną blokadę drogi – każdy samochód i tak musiał się zatrzymać. Już pierwszy kierowca, do którego zagadał Kuba zgodził się nas zabrać. Lepiej trafić nie mogliśmy. Młody wojak, Ali wracał właśnie do domu na weekend (no tak, przecież to środa) po całym tygodniu pracy w armii w Maskacie. Jako, że nie miał planów na resztę dnia, postanowił się nami zająć należycie i z prawdziwą, arabską gościnnością. Najpierw zostaliśmy zaproszeni do domu na odpoczynek i obiad. Również ta wizyta ujawniła dosyć przepastne różnice kulturowe. Zostaliśmy wprowadzeni do olbrzymiego, bogato zdobionego i zamożnie wyglądającego domu Alego, ale tylko do pomieszczenia dla gości z oddzielnym wejściem. Ali przyniósł nam niewyobrażalną ilość jedzenia (jagnięcina z ryżem, ziemniakami i surówką) na ogromnym talerzu (zdjęcia tego ogromu, niestety, nie oddają), kazał się posilić, odpocząć i zadzwonić do niego na komórkę jak już będziemy gotowi na zwiedzanie… Po czym wyszedł… Trochę dziwnie się poczuliśmy spędzając samotnie czas w gościnie, ale z Omańczykami tak to już jest – nie spoufalają się zbytnio z obcymi. Z drugiej strony, nadal nie jesteśmy pewni, czy byliśmy mile widzianymi gośćmi, czy tylko Ali z niezrozumiałego dla nas, giaurów, powodu musiał “odwalić” swój obowiązek dobrego muzułmanina. I pewnie nigdy się tego nie dowiemy. A wracając do naszej historii – “pojedzeni” i wypoczęci wezwaliśmy naszego gospodarza, który w międzyczasie zamienił służbową diszdaszę na prywatne jeansy, i ruszyliśmy na podbój płaskowyżu. Ali okazał się świetnym przewodnikiem. Pokazał nam wszystkie miejscowa atrakcje oraz najpiękniejsze widoki i poopowiadał sporo o regionie i życiu mieszkańców. Po wspólnie spędzonym dniu zostaliśmy jeszcze napojeni herbatą a Jurek obdarowany zabawką (paskudny, pomarańczowy, piszczący, gumowy miś został jego ukochanym przyjacielem na kilka kolejnych tygodni, dopóki go nie zgubiliśmy na spacerze). Potem Ali odstawił nas na dół, do posterunku policji, gdzie zostawiliśmy nasze autko.
W drodze powrotnej podziwialiśmy omański zmysł techniczny i jego owoc, czyli piękną serpentynę z idealnie gładką nawierzchnią i kilkunastoma “escape routes” sporządzonymi na wypadek gdyby komuś na tej stromiźnie wysiadły hamulce. Asfaltowe odnogi podjeżdżały odrobinę pod górę i kończyły się betonowymi murami osłoniętymi beczkami wodą, które miały za zadanie możliwie łagodnie zatrzymać kierowców w opałach i ich rozpędzone auta. Dzień zakończyliśmy smakowitymi szaszłykami z grilla przy starówce w Nizwie.
Read MoreW drodze powrotnej podziwialiśmy omański zmysł techniczny i jego owoc, czyli piękną serpentynę z idealnie gładką nawierzchnią i kilkunastoma “escape routes” sporządzonymi na wypadek gdyby komuś na tej stromiźnie wysiadły hamulce. Asfaltowe odnogi podjeżdżały odrobinę pod górę i kończyły się betonowymi murami osłoniętymi beczkami wodą, które miały za zadanie możliwie łagodnie zatrzymać kierowców w opałach i ich rozpędzone auta. Dzień zakończyliśmy smakowitymi szaszłykami z grilla przy starówce w Nizwie.