20130217 Musandan
Tylko trzy dni, a tyle się działo, że nie wiem od czego zacząć. Tytułem wstępu – Musandam to najbardziej wysunięta na północ część Omanu. Piękny, górzysty półwysep, który, z racji imponujących krajobrazów, nazywany jest Norwegią Arabii. Ciekawostką jest, że aby dostać się na półwysep trzeba kilkukrotnie przekraczać granicę Omanu i Emiratów (nie takie proste i tanie z uwagi na wizy) lub też zrujnować się na najnowocześniejszy i najszybszy na świecie prom. Dla nas osiągalna byłą jedynie opcja nr 2.
Na Musandamie podobało nam się wszystko:
Po pierwsze, primo – podróż.
Prom rzeczywiście robi wrażenie, rozumiemy skąd horrendalna cena biletów. To z pewnością najbardziej wypasiony obiekt pływający, jakim podróżowaliśmy. Wygodne fotele, stewardessy (nie tyle wygodne co miłe), drinki i przekąski, ogromne plazmy na ścianach i zawrotna prędkość. Sześciogodzinna podróż upłynęła przyjemnie, zwłaszcza, ze Jurek podbił serca całego (marokańskiego) personelu.
Po drugie widoki.
Norweskich fiordów jeszcze nie miałam przyjemności oglądać, ale te Omańśkie zrobiły na mnie ogromne wrażenie. Są po prostu piękne. Kilkuset metrowe, czerwonawe skały, szafirowe morze, malownicze zatoczki a w nich przyklejone do skał wioski, do których dotrzeć można jedynie łodziami. Na niektóre przełęcze można wjechać terenówkami a stamtąd rozciągają się widoki: piękne, na ocean i przerażające, na serpentyny, którymi się na te przełęcze dociera (patrząc z góry człowiek dziwi się, jak to możliwe, ze jakikolwiek pojazd po tych drogach jest w stanie wjechać i zastanawia, czy to dobry pomysł, aby wsiąść do tego pojazdu i wracać).
Po trzecie – towarzystwo.
Tylko na Musandamie udało nam się nawiązać kontakt z rodowitym, omańskim couchsurferem. Bader – dwumetrowy, “papuśny”, ciemnoskóry olbrzym nie mógł nas gościć u siebie w domu (akurat był remont), ale obwiózł nas po okolicy, pokazał co ciekawsze i piękniejsze miejsca i zabrał do miejscowej herbaciarni na kawę 🙂 i tradycyjne, omańskie naleśniki (serwowane na słodko z miodem lub syropem daktylowym lub na słono ze specyficznym i bardzo “aromatycznym” proszkiem z tutejszych rybek – nie udało nam się ustalić jakich). Bader żadnej pracy się nie boi, pracował między innymi jako tłumacz i przewodnik dla wielu ekip telewizyjnych. Fajnie się z nim spędzało czas (Jurek też był tego zdania, a dodatkowo świetnie razem wyglądali) i sporo się od niego dowiedzieliśmy na temat Omańczyków i zasad panujących w ich dziwnym kraju.
Wyprawa na Musandam zaowocowała jeszcze jedną fajną znajomością. Zaraz po przypłynięciu w jednej z agencji turystycznych poznaliśmy Yelanę i Andrey’a, rosyjskie małżeństwo od lat mieszkające w Kanadzie. Ruskie i Poliaki zawsze wspólny język znajdą. Udało nam się wytargować dobry deal na wycieczkę dhow’em i apartament dla całej piątki. Do końca pobytu na półwyspie, a potem jeszcze trochę w Maskacie trzymaliśmy się razem. Jak to zwykle bywa z sąsiadami zza wschodniej granicy – w ruch poszły oczywiście flaszki przywiezione przez Andrey’a – w Omanie towar deficytowy.
Po czwarte – atrakcje
Na Musandamie główne atrakcje są dwie: wyprawa tradycyjną, omańską łodzią, żeby pooglądać fiordy z perspektywy wody oraz wyprawa jeepami w góry, żeby pooglądać fiordy z perspektywy gór (na tę drugą wyprawę zabrał nas Bader). Ale Musandam to nie tylko góry – to też rafy koralowe, między którymi można nurkować i snorklować oraz delfiny, które tłumnie zamieszkują wody okalające półwysep i chętnie bawią się z turystami. Nasza wyprawa łodzią była bardzo udana i warta swej horrendalnej ceny. Pokład drewnianego dhow’a został wymoszczony dywanami i poduchami. Było to wygodne, sprzyjało miłej atmosferze i stanowiło idealne otoczenia dla Jurka). Kompani też dopisali: oprócz nas, Yelany i Andrey’a była jeszcze parka Australijczyków oraz młode małżeństwo Omańczyków w podróży poślubnej. Panna młoda miała jeszcze na dłoniach weselne wzory z henny – Kuba bardzo chciał je uwiecznić na zdjęciach. Jednak nie było to takie proste – trzeba było długo namawiać młodego Omańczyka, aby zgodził się na fotografowanie swojej oblubienicy (zgodę uzyskaliśmy dopiero po obietnicy, że na zdjęciach znajdą się tylko i wyłącznie dłonie – obietnicy dotrzymaliśmy). Młoda para przydała się też do pilnowania Jurka podczas gdy reszta “rejsowiczów” pluskała się w wodzie i snorklowała wokół raf – Omańczycy nigdy nie obnażyliby się w obecności obcych). Gwoździem programu były delfiny – spotkaliśmy ich naprawdę sporo. Te urocze ssaki bawiły się w kotka i myszkę z łodziami, a gdy pasażerowie klaskali i gwizdali wyskakiwały zadowolone nad powierzchnię wody. Bardzo to było ciekawe.
Szkoda, że na Musandamie mogliśmy spędzić tylko dwie noce (długość pobytu wymusił rozkład promów, które kursują tylko 2 razy w tygodniu). Mimo długiej i drogiej podróży promem zdecydowanie polecamy tę miejscówkę.
Read MoreNa Musandamie podobało nam się wszystko:
Po pierwsze, primo – podróż.
Prom rzeczywiście robi wrażenie, rozumiemy skąd horrendalna cena biletów. To z pewnością najbardziej wypasiony obiekt pływający, jakim podróżowaliśmy. Wygodne fotele, stewardessy (nie tyle wygodne co miłe), drinki i przekąski, ogromne plazmy na ścianach i zawrotna prędkość. Sześciogodzinna podróż upłynęła przyjemnie, zwłaszcza, ze Jurek podbił serca całego (marokańskiego) personelu.
Po drugie widoki.
Norweskich fiordów jeszcze nie miałam przyjemności oglądać, ale te Omańśkie zrobiły na mnie ogromne wrażenie. Są po prostu piękne. Kilkuset metrowe, czerwonawe skały, szafirowe morze, malownicze zatoczki a w nich przyklejone do skał wioski, do których dotrzeć można jedynie łodziami. Na niektóre przełęcze można wjechać terenówkami a stamtąd rozciągają się widoki: piękne, na ocean i przerażające, na serpentyny, którymi się na te przełęcze dociera (patrząc z góry człowiek dziwi się, jak to możliwe, ze jakikolwiek pojazd po tych drogach jest w stanie wjechać i zastanawia, czy to dobry pomysł, aby wsiąść do tego pojazdu i wracać).
Po trzecie – towarzystwo.
Tylko na Musandamie udało nam się nawiązać kontakt z rodowitym, omańskim couchsurferem. Bader – dwumetrowy, “papuśny”, ciemnoskóry olbrzym nie mógł nas gościć u siebie w domu (akurat był remont), ale obwiózł nas po okolicy, pokazał co ciekawsze i piękniejsze miejsca i zabrał do miejscowej herbaciarni na kawę 🙂 i tradycyjne, omańskie naleśniki (serwowane na słodko z miodem lub syropem daktylowym lub na słono ze specyficznym i bardzo “aromatycznym” proszkiem z tutejszych rybek – nie udało nam się ustalić jakich). Bader żadnej pracy się nie boi, pracował między innymi jako tłumacz i przewodnik dla wielu ekip telewizyjnych. Fajnie się z nim spędzało czas (Jurek też był tego zdania, a dodatkowo świetnie razem wyglądali) i sporo się od niego dowiedzieliśmy na temat Omańczyków i zasad panujących w ich dziwnym kraju.
Wyprawa na Musandam zaowocowała jeszcze jedną fajną znajomością. Zaraz po przypłynięciu w jednej z agencji turystycznych poznaliśmy Yelanę i Andrey’a, rosyjskie małżeństwo od lat mieszkające w Kanadzie. Ruskie i Poliaki zawsze wspólny język znajdą. Udało nam się wytargować dobry deal na wycieczkę dhow’em i apartament dla całej piątki. Do końca pobytu na półwyspie, a potem jeszcze trochę w Maskacie trzymaliśmy się razem. Jak to zwykle bywa z sąsiadami zza wschodniej granicy – w ruch poszły oczywiście flaszki przywiezione przez Andrey’a – w Omanie towar deficytowy.
Po czwarte – atrakcje
Na Musandamie główne atrakcje są dwie: wyprawa tradycyjną, omańską łodzią, żeby pooglądać fiordy z perspektywy wody oraz wyprawa jeepami w góry, żeby pooglądać fiordy z perspektywy gór (na tę drugą wyprawę zabrał nas Bader). Ale Musandam to nie tylko góry – to też rafy koralowe, między którymi można nurkować i snorklować oraz delfiny, które tłumnie zamieszkują wody okalające półwysep i chętnie bawią się z turystami. Nasza wyprawa łodzią była bardzo udana i warta swej horrendalnej ceny. Pokład drewnianego dhow’a został wymoszczony dywanami i poduchami. Było to wygodne, sprzyjało miłej atmosferze i stanowiło idealne otoczenia dla Jurka). Kompani też dopisali: oprócz nas, Yelany i Andrey’a była jeszcze parka Australijczyków oraz młode małżeństwo Omańczyków w podróży poślubnej. Panna młoda miała jeszcze na dłoniach weselne wzory z henny – Kuba bardzo chciał je uwiecznić na zdjęciach. Jednak nie było to takie proste – trzeba było długo namawiać młodego Omańczyka, aby zgodził się na fotografowanie swojej oblubienicy (zgodę uzyskaliśmy dopiero po obietnicy, że na zdjęciach znajdą się tylko i wyłącznie dłonie – obietnicy dotrzymaliśmy). Młoda para przydała się też do pilnowania Jurka podczas gdy reszta “rejsowiczów” pluskała się w wodzie i snorklowała wokół raf – Omańczycy nigdy nie obnażyliby się w obecności obcych). Gwoździem programu były delfiny – spotkaliśmy ich naprawdę sporo. Te urocze ssaki bawiły się w kotka i myszkę z łodziami, a gdy pasażerowie klaskali i gwizdali wyskakiwały zadowolone nad powierzchnię wody. Bardzo to było ciekawe.
Szkoda, że na Musandamie mogliśmy spędzić tylko dwie noce (długość pobytu wymusił rozkład promów, które kursują tylko 2 razy w tygodniu). Mimo długiej i drogiej podróży promem zdecydowanie polecamy tę miejscówkę.