20110320 Latarnia morska i deko artdeco
Naszą pierwszą, samochodową noc spędzamy na plaży w uroczym, nadmorskim miasteczku Castlepoint. Kamilowi włącza się leń i nie rozbija nawet namiotu tylko śpi w samochodzie. My z Kubą grzecznie rozkładamy nasz zielony domek. Morze przyjemnie szumi, pobliska latarnia morska wygląda zabójczo w blasku księżyca, fale roztrzaskują się o klify. Krajobraz jak z wierszy romantyków.
Rankiem udajemy się na wyprawę do latarni morskiej. Klify, na których jest położona są niesamowite, woda pod nimi spieniona i wzburzona, a najfajniejsze jest to, że można wszędzie włazić. Moglibyśmy tam spędzić cały dzień, ale my nie mamy aż tyle czasu – trzeba jechać dalej. Nasz kolejny cel – Napier, misto-stolica światowa Art Deco. Napier został całkowicie zniszczony podczas trzęsienia ziemi w 1931 roku. Całe miasteczko odbudowano w stylu Art Deco. Bardzo fajnie wygląda. Podobają nam się domy i deptaki w kolorowych kaflach. Fontanna (zobaczcie zdjęcie) mniej. Miasteczko ma też świetną plażę – czarny piasek i czarne kamienie, do tego błękitny ocean, ślicznie.
Jeździmy naszą Toyotką i nie możemy się nadziwić jaka ta Nowa Zelandia piękna. Zwykły „farmland”, dla Nowozelandczyków chleb (i widok) powszedni a dla nas jak kraina Hobbitów z Tolkiena. Zieloniutkie pagórki, na nich owce (w sumie 40 mln) i krowy (nie wiemy dokładnie ile, ale trują atmosferę bardziej niż samochody 🙂
Kuba co chwilę zatrzymuje się by robić zdjęcia. No bo po prostu obok tych widoków nie da się przejechać obojętnie!
Read MoreRankiem udajemy się na wyprawę do latarni morskiej. Klify, na których jest położona są niesamowite, woda pod nimi spieniona i wzburzona, a najfajniejsze jest to, że można wszędzie włazić. Moglibyśmy tam spędzić cały dzień, ale my nie mamy aż tyle czasu – trzeba jechać dalej. Nasz kolejny cel – Napier, misto-stolica światowa Art Deco. Napier został całkowicie zniszczony podczas trzęsienia ziemi w 1931 roku. Całe miasteczko odbudowano w stylu Art Deco. Bardzo fajnie wygląda. Podobają nam się domy i deptaki w kolorowych kaflach. Fontanna (zobaczcie zdjęcie) mniej. Miasteczko ma też świetną plażę – czarny piasek i czarne kamienie, do tego błękitny ocean, ślicznie.
Jeździmy naszą Toyotką i nie możemy się nadziwić jaka ta Nowa Zelandia piękna. Zwykły „farmland”, dla Nowozelandczyków chleb (i widok) powszedni a dla nas jak kraina Hobbitów z Tolkiena. Zieloniutkie pagórki, na nich owce (w sumie 40 mln) i krowy (nie wiemy dokładnie ile, ale trują atmosferę bardziej niż samochody 🙂
Kuba co chwilę zatrzymuje się by robić zdjęcia. No bo po prostu obok tych widoków nie da się przejechać obojętnie!