20110302 Lenistwo
Następne kilka dni się lenimy. Włóczymy się po Queenstown (coś jak nasze Zakopane, tylko mniejsze, ładniejsze i nad jeziorem, za to ludzi tyle samo), oraz rozpieszczamy kulinarnie (ja zatruwam się fiszandczipsami) i raczymy internetem oraz telewizją.
Przypadkiem przypomina nam się, że jest tłusty czwartek. Wyruszamy “na miasto” w poszukiwaniu pączków i wyprawę kończymy sukcesem – udaje nam się zakupić dwa, całkiem przyzwoite i smaczne egzemplarze 🙂 Przy okazji musimy tłumaczyć, że muffinki być nie mogą, bo my mamy takie specjalne polskie święto i musimy nabyć właśnie donaty. Lokalnych bardzo to bawi, ale święto im się podoba.
Niby planujemy ruszać na kolejny szlak, ale jakoś nie do końca mamy zapał. Kuba chce skoczyć na bungie (najwyższe w NZ – 134m), ale mu nie pozwalają że względu na kolana. W końcu wyjeżdżamy z Queenstown, ale nie docieramy zbyt daleko – tylko do pobliskiej Wanaki, która też leży nad jeziorem, ale okazuje się być piękniejsza i dużo mniej zatłoczona niż Queenstown. Spędzamy kilka godzin nad jeziorem, wcinamy przepyszną tutejszą czekoladę z orzechami macadamia a potem ruszamy dalej. Jest już jednak późno i nie udaje nam się dojechać na start naszego kolejnego szlaku – Copland Track. Lądujemy więc na maleńkim kempingu gdzieś w górach nad jeziorem razem z dwoma sympatycznymi Izraelczykami, których złapaliśmy na stopa. Następnego dnia mamy do pokonania ok 200 km, ale idzie nam opornie – jesteśmy już na zachodnim wybrzeżu i jest tu zdecydowanie mniejszy ruch (podróżują z resztą głównie turyści, a oni są mniej chętni do zabierania autostopowiczów niż lokalsi). Koniec końców nasz trek rozpoczynamy grubo po 17. Wiemy, że tego dnia nie dotrzemy do celu – chatki i gorących źródeł położonych o 7 godzin marszu stąd. Postanawiamy jednak iść najdalej jak się da i rozbić namiot w jakimś uroczym miejscu.
Read MorePrzypadkiem przypomina nam się, że jest tłusty czwartek. Wyruszamy “na miasto” w poszukiwaniu pączków i wyprawę kończymy sukcesem – udaje nam się zakupić dwa, całkiem przyzwoite i smaczne egzemplarze 🙂 Przy okazji musimy tłumaczyć, że muffinki być nie mogą, bo my mamy takie specjalne polskie święto i musimy nabyć właśnie donaty. Lokalnych bardzo to bawi, ale święto im się podoba.
Niby planujemy ruszać na kolejny szlak, ale jakoś nie do końca mamy zapał. Kuba chce skoczyć na bungie (najwyższe w NZ – 134m), ale mu nie pozwalają że względu na kolana. W końcu wyjeżdżamy z Queenstown, ale nie docieramy zbyt daleko – tylko do pobliskiej Wanaki, która też leży nad jeziorem, ale okazuje się być piękniejsza i dużo mniej zatłoczona niż Queenstown. Spędzamy kilka godzin nad jeziorem, wcinamy przepyszną tutejszą czekoladę z orzechami macadamia a potem ruszamy dalej. Jest już jednak późno i nie udaje nam się dojechać na start naszego kolejnego szlaku – Copland Track. Lądujemy więc na maleńkim kempingu gdzieś w górach nad jeziorem razem z dwoma sympatycznymi Izraelczykami, których złapaliśmy na stopa. Następnego dnia mamy do pokonania ok 200 km, ale idzie nam opornie – jesteśmy już na zachodnim wybrzeżu i jest tu zdecydowanie mniejszy ruch (podróżują z resztą głównie turyści, a oni są mniej chętni do zabierania autostopowiczów niż lokalsi). Koniec końców nasz trek rozpoczynamy grubo po 17. Wiemy, że tego dnia nie dotrzemy do celu – chatki i gorących źródeł położonych o 7 godzin marszu stąd. Postanawiamy jednak iść najdalej jak się da i rozbić namiot w jakimś uroczym miejscu.