20130620 Wyspa Uznam i wybrzeże niemieckie
Dzień X Stralsund – Freest, 73 km
Stralsund to urocze miasteczko ze starówką pełną gotyckich budynków z przełomu XIII i XIV w, wpisaną na listę UNESCO. Bardzo podobał nam się tamtejszy ratusz i fontanna przed nim (woda tryskała bezpośrednio z dziury w ziemi na chodnik – Jurek był zachwycony). Długi i pełen wrażeń dzień (który rozpoczął się przecież w poprzednim wpisie 😉 zakończyliśmy przepyszną kolacją w knajpce przy rynku (perfekcyjna zupa rybna, która sprawiła, że Jurek śmiał się w głos po każdej łyżce lądującej w jego buzi).
Następnego dnia jechało się ciężko: byliśmy zmęczeni po przekręconej poprzedniego dnia osiemdziesiątce, z nieba lał się żar, a ścieżka przez większość czasu wiodła starą drogą wyłożoną kocimi łbami. No i wiatr oczywiście wiał w oczy, a na koniec spadł deszcz. Droga była monotonna i pozbawiona widoków (nie licząc jednej, ślicznej alei porośniętej topolami). Jedyny pozytywny aspekt tego dnia to całkiem dobra kolacja u Wietnamczyków – smażone kluchy były smaczne a i pogadaliśmy odrobinę na migi o naszej podróży po Wietnamie. Nasz ostatni nocleg w trasie (tak, tak, jutro już dotrzemy do naszego auta – ciekawe czy stoi jeszcze na parkingu?), więc, mimo niewielkiego deszczu, postanawiamy spędzić tę noc w namiocie. Wieczór jest ciepły i noc też się taka zapowiada. Ale prawo Murphy’ego działa niezawodnie – w nocy rozpętuje się burza. W naszym namiocie jest sucho i ciepło, ale rankiem tracimy mnóstwo czasu na suszenie gratów. Bywa i tak…
Dzień XI Freest – Międzyzdroje, 67 km.
Potem już bez większych przygód docieramy do granic z Polską. Zaraz po jej przekroczeniu komfort jazdy od razu znacznie się pogorszył – świetnie przygotowana trasa rowerowa zamieniła się w rozjeżdżone ciężkim sprzętem błoto na poligonie (ot taki objazd szlaku R10), w chmurze komarów, żeby nie było zbyt lajtowo.
Nieźle zszargani docieramy wreszcie do Międzyzdrojów, gdzie logujemy się w jednej z najbardziej wypasionych knajp. Było warto – wszystko, czym nas uraczono było pyszne a hitem dnia została zupa z pokrzyw.
Nasze autko posłusznie czekało na parkingu ośrodka wypoczynkowego w stanie nienaruszonym. Wszystko co dobre, szybko się koczy. Wracamy do domu!
Read MoreStralsund to urocze miasteczko ze starówką pełną gotyckich budynków z przełomu XIII i XIV w, wpisaną na listę UNESCO. Bardzo podobał nam się tamtejszy ratusz i fontanna przed nim (woda tryskała bezpośrednio z dziury w ziemi na chodnik – Jurek był zachwycony). Długi i pełen wrażeń dzień (który rozpoczął się przecież w poprzednim wpisie 😉 zakończyliśmy przepyszną kolacją w knajpce przy rynku (perfekcyjna zupa rybna, która sprawiła, że Jurek śmiał się w głos po każdej łyżce lądującej w jego buzi).
Następnego dnia jechało się ciężko: byliśmy zmęczeni po przekręconej poprzedniego dnia osiemdziesiątce, z nieba lał się żar, a ścieżka przez większość czasu wiodła starą drogą wyłożoną kocimi łbami. No i wiatr oczywiście wiał w oczy, a na koniec spadł deszcz. Droga była monotonna i pozbawiona widoków (nie licząc jednej, ślicznej alei porośniętej topolami). Jedyny pozytywny aspekt tego dnia to całkiem dobra kolacja u Wietnamczyków – smażone kluchy były smaczne a i pogadaliśmy odrobinę na migi o naszej podróży po Wietnamie. Nasz ostatni nocleg w trasie (tak, tak, jutro już dotrzemy do naszego auta – ciekawe czy stoi jeszcze na parkingu?), więc, mimo niewielkiego deszczu, postanawiamy spędzić tę noc w namiocie. Wieczór jest ciepły i noc też się taka zapowiada. Ale prawo Murphy’ego działa niezawodnie – w nocy rozpętuje się burza. W naszym namiocie jest sucho i ciepło, ale rankiem tracimy mnóstwo czasu na suszenie gratów. Bywa i tak…
Dzień XI Freest – Międzyzdroje, 67 km.
Potem już bez większych przygód docieramy do granic z Polską. Zaraz po jej przekroczeniu komfort jazdy od razu znacznie się pogorszył – świetnie przygotowana trasa rowerowa zamieniła się w rozjeżdżone ciężkim sprzętem błoto na poligonie (ot taki objazd szlaku R10), w chmurze komarów, żeby nie było zbyt lajtowo.
Nieźle zszargani docieramy wreszcie do Międzyzdrojów, gdzie logujemy się w jednej z najbardziej wypasionych knajp. Było warto – wszystko, czym nas uraczono było pyszne a hitem dnia została zupa z pokrzyw.
Nasze autko posłusznie czekało na parkingu ośrodka wypoczynkowego w stanie nienaruszonym. Wszystko co dobre, szybko się koczy. Wracamy do domu!