20101014 Przełęcz Thorung La
Zbliżamy się nieuchronnie do kulminacyjnego punktu naszej wyprawy – przełęczy Thorung La. To najwyższy punkt na trasie, położony na wysokości 5416 m npm! Każdy trekker drży przed perspektywą wgiełgania się tak wysoko. I nie bez przyczyny. Już w Manangu (3500 m) Ania widziała dziewczynę pokonaną przez chorobę wysokościową, którą zwozili w komorze dekompresyjnej na dół. Nasz team jednak trzyma się dzielnie. Jedyne objawy wysokości, to zmęczenie i wypluwanie płuc. Ale to zdarzało nam się czasem i w Bieszczadach 😉 Poza tym wysokość i niskie temperatury zebrały żniwo w postaci przeziębień – kaszlemy i smarkamy na potęgę. Ja oczywiście nie byłabym sobą gdybym nie dodała odrobiny adrenaliny całej wyprawie. Wieczorem przed „atakiem” na przełęcz wywinęłam efektownego orła na kamolach tuż przed schroniskiem. Nic poważnego się nie stało, ale dosyć mocno się potłukłam. Najbardziej ucierpiało kolano (to byłaby dopiero ironia losu, gdybyśmy musieli przerwać wyprawę z powodu MOJEGO kolana ;).
Drogę na przełęcz pokonywałam więc kulejąc i opierając się na kijkach (czytaj: powoooliiiiii). Sama trasa na przełęcz była mozolna i wcale nie widowiskowa – wkoło piargi, widoki przeciętne (to oczywiście w porównaniu do reszty szlaku, a w szczególności do trasy nad jezioro Ticlicho, która była przepiekana). Sama przełęcz – bardzo szeroka. Na tyle szeroka, że nie było z niej widoków. Poza tym – wiatr i straszliwie zimno. Wypiliśmy najdroższą w Nepalu herbatę (tek, na przełęczy jest tea house), cyknęliśmy pamiątkowe fotki i zabraliśmy się do zejścia. Dopiero po pokonaniu kilkudziesięciu metrów w dół ukazał się przepiękny widok na dolinę Muktinath. Zejście z potłuczonym kolanem nie było przyjemne i trwało bardzo, bardzo długo (z ponad 5400m. musieliśmy zejść na 3700). Do wioski Muktinath dotarliśmy z Kubą długo po wszystkich. Wzięliśmy (wreszcie!) gorący prysznic i spędziliśmy przemiły wieczór w towarzystwie znajomego, wąsatego Amerykanina, Hiszpanów, Jun i Liann.
P.S. Pierwsza część zdjęć to jeszcze dzień poprzedni – droga do Yak Kharki
Read MoreDrogę na przełęcz pokonywałam więc kulejąc i opierając się na kijkach (czytaj: powoooliiiiii). Sama trasa na przełęcz była mozolna i wcale nie widowiskowa – wkoło piargi, widoki przeciętne (to oczywiście w porównaniu do reszty szlaku, a w szczególności do trasy nad jezioro Ticlicho, która była przepiekana). Sama przełęcz – bardzo szeroka. Na tyle szeroka, że nie było z niej widoków. Poza tym – wiatr i straszliwie zimno. Wypiliśmy najdroższą w Nepalu herbatę (tek, na przełęczy jest tea house), cyknęliśmy pamiątkowe fotki i zabraliśmy się do zejścia. Dopiero po pokonaniu kilkudziesięciu metrów w dół ukazał się przepiękny widok na dolinę Muktinath. Zejście z potłuczonym kolanem nie było przyjemne i trwało bardzo, bardzo długo (z ponad 5400m. musieliśmy zejść na 3700). Do wioski Muktinath dotarliśmy z Kubą długo po wszystkich. Wzięliśmy (wreszcie!) gorący prysznic i spędziliśmy przemiły wieczór w towarzystwie znajomego, wąsatego Amerykanina, Hiszpanów, Jun i Liann.
P.S. Pierwsza część zdjęć to jeszcze dzień poprzedni – droga do Yak Kharki