20101007 do Timang
Po dwóch dniach wędrówki opuszczamy tropiki i wkraczamy w późne, polskie lato. Znikają palmy, dominuje ciężka, ciemna zieleń drzew (pojawiają się już pierwsze sosny himalajskie). Poza tym temperatura staje się znośniejsza (choć słońce nadal praży) i znika wkurzająca wilgoć – nareszcie świeże powietrze!
Kilka słów o tym jak wygląda szlak. Technicznie zupełnie nie jest trudny – największym problemem może być wysokość. Nas na razie ten problem nie dotyczy, nie przekroczyliśmy jeszcze 3 tys. metrów. Szlak jest bardzo urozmaicony i biegnie to wąską ścieżką, to szerszą drogą, to znów wykutymi wysoko skałach stopniami. Widoki po drodze zapierają dech w piersiach – wodospady, urwiska, wspaniałe tarasy pól ryżowych. Na łąkach pasą się krowy, kozy i owce. Trasa wiedzie dolinami kilku rzek, głównie największej w okolicy Marsyandii.
Co jakiś czas trzeba te rzeki przekraczać po niesamowitych, wiszących, żelaznych lub drewnianych mostach. Dla mnie to nie lada wyzwanie – mosty chwieją się i bujają, a pod nimi (czasem bardzo, bardzo, głęboko pod nimi) płynie po kamolach rwąca rzeka. Nigdy nie maiłam cierpliwości (no dobra, odwagi trochę też ;), żeby stać na takim moście wystarczająco długo, żeby Kuba zrobił dobre zdjęcie. Co kilka godzin (czasem co kilkanaście minut) mijamy małe wioski. Są jedną z największych atrakcji na szlaku. Do większości z nich można dotrzeć tylko pieszo, lub na osiołku. Chałupki mają ciekawą architekturę – drewniane, z poddaszami, bajecznie kolorowe. Ludzie żyją prosto i w zgodzie z naturą – hodują zwierzęta, uprawiają ziemię i goszczą turystów 🙂 Im wyżej tym wioski przypominają coraz bardziej osady tybetańskie. Znika hinduizm, pojawia się buddyzm że swoimi stupami, czortenami, gompami i kamiennymi bramami „wjazdowymi” do wiosek. Domy z drewnianych kolorowych zamieniają się w surowe, kamienne. Każdego ranka spotykamy dzieciaki wędrujące do szkoły – niektóre muszą zasuwać po górach 2 godziny w jedną stronę! Mimo, iż Nepalczycy nie przywiązują zbytnio uwagi do stroju (i higieny również?) wszystkie dzieciaki są w czystych i odprasowanych, identycznych mundurkach. Świetnie wyglądają
Musimy trochę zwolnić tempo marszu – Ani kolano nie wytrzymuje forsownych podejść i ciężaru plecaka. Zabieramy od niej trochę rzeczy, ale to niewiele pomaga – noga po prostu boli. Dlatego też postanawiamy zmodyfikować plany – nie idziemy dziś do Chame, ale zostajemy w pierwszej napotkanej wiosce – jest to Timang. Mieszkamy w malowniczej dolinie – otaczają nas zaśnieżone szczyty z Manaslu na czele. Nasz hotelik ma restaurację na dachu – widoki są niesamowite. Jesteśmy zaskoczeni, bo wieczorem robi się bardzo zimno. Tak bardzo, że zakładamy ciepłą bieliznę i czapki. Zaczynają się „prawdziwe” góry.
Read MoreKilka słów o tym jak wygląda szlak. Technicznie zupełnie nie jest trudny – największym problemem może być wysokość. Nas na razie ten problem nie dotyczy, nie przekroczyliśmy jeszcze 3 tys. metrów. Szlak jest bardzo urozmaicony i biegnie to wąską ścieżką, to szerszą drogą, to znów wykutymi wysoko skałach stopniami. Widoki po drodze zapierają dech w piersiach – wodospady, urwiska, wspaniałe tarasy pól ryżowych. Na łąkach pasą się krowy, kozy i owce. Trasa wiedzie dolinami kilku rzek, głównie największej w okolicy Marsyandii.
Co jakiś czas trzeba te rzeki przekraczać po niesamowitych, wiszących, żelaznych lub drewnianych mostach. Dla mnie to nie lada wyzwanie – mosty chwieją się i bujają, a pod nimi (czasem bardzo, bardzo, głęboko pod nimi) płynie po kamolach rwąca rzeka. Nigdy nie maiłam cierpliwości (no dobra, odwagi trochę też ;), żeby stać na takim moście wystarczająco długo, żeby Kuba zrobił dobre zdjęcie. Co kilka godzin (czasem co kilkanaście minut) mijamy małe wioski. Są jedną z największych atrakcji na szlaku. Do większości z nich można dotrzeć tylko pieszo, lub na osiołku. Chałupki mają ciekawą architekturę – drewniane, z poddaszami, bajecznie kolorowe. Ludzie żyją prosto i w zgodzie z naturą – hodują zwierzęta, uprawiają ziemię i goszczą turystów 🙂 Im wyżej tym wioski przypominają coraz bardziej osady tybetańskie. Znika hinduizm, pojawia się buddyzm że swoimi stupami, czortenami, gompami i kamiennymi bramami „wjazdowymi” do wiosek. Domy z drewnianych kolorowych zamieniają się w surowe, kamienne. Każdego ranka spotykamy dzieciaki wędrujące do szkoły – niektóre muszą zasuwać po górach 2 godziny w jedną stronę! Mimo, iż Nepalczycy nie przywiązują zbytnio uwagi do stroju (i higieny również?) wszystkie dzieciaki są w czystych i odprasowanych, identycznych mundurkach. Świetnie wyglądają
Musimy trochę zwolnić tempo marszu – Ani kolano nie wytrzymuje forsownych podejść i ciężaru plecaka. Zabieramy od niej trochę rzeczy, ale to niewiele pomaga – noga po prostu boli. Dlatego też postanawiamy zmodyfikować plany – nie idziemy dziś do Chame, ale zostajemy w pierwszej napotkanej wiosce – jest to Timang. Mieszkamy w malowniczej dolinie – otaczają nas zaśnieżone szczyty z Manaslu na czele. Nasz hotelik ma restaurację na dachu – widoki są niesamowite. Jesteśmy zaskoczeni, bo wieczorem robi się bardzo zimno. Tak bardzo, że zakładamy ciepłą bieliznę i czapki. Zaczynają się „prawdziwe” góry.