20110605 Zwiedzanie Jukatanu (Tulum i Cenoty)
Na Meksyk, a właściwie tylko Jukatan nie zostało nam wiele czasu – zaledwie kilka dni. Za to wykorzystujemy je w pełni. Jukatan to kolejne miejsce idealne na wakacje – spaniałe morze i plaże a dla bardziej wymagających urlopowiczów – odrobina zachwytu i adrenaliny w tutejszych cenotes (dziury z wodą, często w jaskiniach – to uproszczone wyjaśnienie, ale zainteresowani mogą sobie te cudeńka wygooglować 🙂 oraz zwiedzanie ruin Majów.
My wybieramy się do Tulum – miasta Majów położonego tuż nad brzegiem morza. Ruinki są malowniczo położone i zadbane (ładnie odrestaurowane). Bardzo różnią się od tych, które widzieliśmy do tej pory w Gwatemali i Belize. Zachowany został tutaj oryginalny układ budynków i uliczek – można sobie łatwo wyobrazić jak kiedyś wyglądało miasto. W bonusie dziesiątki sporych iguan panoszących się na każdym kroku – bardzo udana wycieczka.
Na deser zostawiamy sobie cenotes – odwiedzamy dwa z nich Gran Cenote i Calavera. Rodzice snorklują, my z Kubą nurkujemy. Nurkowanie w cenotes jest rewelacyjne! Daje przedsmak tego, jak wygląda nurkowanie w jaskiniach. Nasz przewodnik prowadzi nas tak, że cały czas widzimy światło słoneczne (widok promieni prześwitujących przez warstwy wody i załamujących się na skałach jest przepiękny!) Jednak często musimy przeciskać się przez wąskie, skalne korytarze, ja co chwila walę głową w sufit, bo dużo trudniej kontrolować jest pływalność w słodkiej wodzie. Większość cenotes wypełniona jest wodą słodką – krystalicznie czystą i cudownie przejrzystą (widoczność na 100 m!). Podziwiamy zatopione drzewa, ciekawe formacje skalne, tu i ówdzie spotkać można kolorową rybkę lub niewielkiego żółwia.
Niektóre z cenotes (na przykład odwiedzona przez nas Calavera) połączone są systemem jaskiń z oceanem. Wtedy woda słodka miesza się w nich że słoną. A właściwie nie tyle miesza, co układa warstwowo, tworząc efekt halokliny. Woda morska jest dużo chłodniejsza i mniej przejrzysta. Wpływając do niej człowiek czuje się jakby wypił dużo, dużo napojów wyskokowych – wzrok mętnieje, traci się zupełnie orientację. A w momencie wpłynięcia znów w wodę słodką lub słoną przejrzystość i wyraźność obrazu jest wprost nierzeczywista.
Jesteśmy zachwyceni nurkowaniem w cenotach – kto może niech spróbuje. Ja oczywiście nie byłabym sobą, gdybym nie zrobiła głupoty… Czasem (bardzo rzadko się to zdarza) po zanurzeniu w wodzie występuje efekt zassania maski – wytwarza się w niej ciśnienie, które dosłownie „zasysa” i miażdży nam część twarzy przykrytej maską. Rada na to jest jedna (i prosta) – należy mocno wydmuchać nos i wszystko wraca do normy, jeśli nie – trzeba maskę zdjąć i założyć ponownie (można to bez problemu zrobić pod wodą). Takie zassanie przytrafiło się mi w jednym z cenotes. Byłam jednak tak przejęta pierwszym pływaniem w jaskini, że nie przyszło mi do głowy jakiekolwiek logiczne działanie. Nie zrobiłam więc nic – pływałam przez prawie godzinę z „zassaną” twarzą, oczy łzawiły i szczypały straszliwie. Po wynurzeniu okazało się, że twarz spuchła mi jak balon i niewiele widziałam, bo z oczu zostały jedynie maleńkie szparki. Ten stan utrzymał się do końca dnia – zdjęcia są zabawne, mimo, że nie było mi do śmiechu
Read MoreMy wybieramy się do Tulum – miasta Majów położonego tuż nad brzegiem morza. Ruinki są malowniczo położone i zadbane (ładnie odrestaurowane). Bardzo różnią się od tych, które widzieliśmy do tej pory w Gwatemali i Belize. Zachowany został tutaj oryginalny układ budynków i uliczek – można sobie łatwo wyobrazić jak kiedyś wyglądało miasto. W bonusie dziesiątki sporych iguan panoszących się na każdym kroku – bardzo udana wycieczka.
Na deser zostawiamy sobie cenotes – odwiedzamy dwa z nich Gran Cenote i Calavera. Rodzice snorklują, my z Kubą nurkujemy. Nurkowanie w cenotes jest rewelacyjne! Daje przedsmak tego, jak wygląda nurkowanie w jaskiniach. Nasz przewodnik prowadzi nas tak, że cały czas widzimy światło słoneczne (widok promieni prześwitujących przez warstwy wody i załamujących się na skałach jest przepiękny!) Jednak często musimy przeciskać się przez wąskie, skalne korytarze, ja co chwila walę głową w sufit, bo dużo trudniej kontrolować jest pływalność w słodkiej wodzie. Większość cenotes wypełniona jest wodą słodką – krystalicznie czystą i cudownie przejrzystą (widoczność na 100 m!). Podziwiamy zatopione drzewa, ciekawe formacje skalne, tu i ówdzie spotkać można kolorową rybkę lub niewielkiego żółwia.
Niektóre z cenotes (na przykład odwiedzona przez nas Calavera) połączone są systemem jaskiń z oceanem. Wtedy woda słodka miesza się w nich że słoną. A właściwie nie tyle miesza, co układa warstwowo, tworząc efekt halokliny. Woda morska jest dużo chłodniejsza i mniej przejrzysta. Wpływając do niej człowiek czuje się jakby wypił dużo, dużo napojów wyskokowych – wzrok mętnieje, traci się zupełnie orientację. A w momencie wpłynięcia znów w wodę słodką lub słoną przejrzystość i wyraźność obrazu jest wprost nierzeczywista.
Jesteśmy zachwyceni nurkowaniem w cenotach – kto może niech spróbuje. Ja oczywiście nie byłabym sobą, gdybym nie zrobiła głupoty… Czasem (bardzo rzadko się to zdarza) po zanurzeniu w wodzie występuje efekt zassania maski – wytwarza się w niej ciśnienie, które dosłownie „zasysa” i miażdży nam część twarzy przykrytej maską. Rada na to jest jedna (i prosta) – należy mocno wydmuchać nos i wszystko wraca do normy, jeśli nie – trzeba maskę zdjąć i założyć ponownie (można to bez problemu zrobić pod wodą). Takie zassanie przytrafiło się mi w jednym z cenotes. Byłam jednak tak przejęta pierwszym pływaniem w jaskini, że nie przyszło mi do głowy jakiekolwiek logiczne działanie. Nie zrobiłam więc nic – pływałam przez prawie godzinę z „zassaną” twarzą, oczy łzawiły i szczypały straszliwie. Po wynurzeniu okazało się, że twarz spuchła mi jak balon i niewiele widziałam, bo z oczu zostały jedynie maleńkie szparki. Ten stan utrzymał się do końca dnia – zdjęcia są zabawne, mimo, że nie było mi do śmiechu