20090120 Atlas Wysoki i Jebel Toubkal
Imlil zaskoczyl nas Åniegiem po kolana (zazwyczaj Ånieg, nawet zima, pojawia siÄ dopiero powyżej linii schroniska), lodem i spadajÄ
cymi na gÅowÄ soplami. SpożyliÅmy rozkoszne Åniadanie na sÅonecznym tarasie jednej z knajpek, niespiesznie dopakowaliÅmy plecaki (namiot postanowiliÅmy zostawiÄ na dole â spaÄ zamierzaliÅmy w schronisku, wiec niepotrzebny nam dodatkowy balast) i okoÅo poÅudnia (przecież droga do schroniska zajmuje tylko ok 4-5 h) ruszyliÅmy w gore.
Po drodze widoki wspaniale â biel i bÅÄkit, oÅnieżone szczyty, bezchmurne niebo, tabuny dzieciaków na nartach i sprzÄcie narto podobnym. SÅonce trochÄ dawaÅo siÄ we znaki, ale wcale nas to nie zniechÄciÅo. Åniegu robiÅo siÄ coraz wiÄcej i wiÄcej. Na szczÄÅcie szlak byÅ przetarty a stopnie solidne i wygodne. Niestety, kolejne schodzÄ ce z góry ekipy psuÅy nam humory. Najpierw para Belgów (na oko doÅwiadczonych w górach a z pewnoÅciÄ Åwietnie wyposażonych) â wymÄczona i zrezygnowana. Twierdzili, że nie jest możliwe dostaÄ siÄ do schroniska, że bÅÄ dzili w Åniegu po pas, że niebezpiecznie, szlaku nie ma, a ich zastaÅa noc i musieli biwakowaÄ w Malo przyjemnych okolicznoÅciach. My jednak postanowiliÅmy iÅÄ dalej, mimo ich ostrzeżeÅ. W miedzy czasie Åniegu robiÅo siÄ wiÄcej, a szlak stawaÅ siÄ coraz trudniejszy i mniej przetarÅy. Kolejna napotkana grupa byli Polacy â zrezygnowali, bo Ånieg byÅ za gÅÄboki, nie daÅo siÄ iÅÄ, a oni nie mieli sprzÄtu. Morale podniosÅa nam wiadomoÅÄ, że dwóch ich kolegów, bardziej doÅwiadczonych i lepiej wyposażonych postanowiÅo jednak nie rezygnowaÄ. My również postanowiliÅmy iÅÄ dalej. W ostatniej wiosce na szlaku wypiliÅmy gorÄ ca herbatkÄ i zasiÄgnÄliÅmy jÄzyka u miejscowych â radzili nam zostaÄ w wiosce na noc i potwierdzili wieÅci, że schronisko zostaÅo odciÄte przez Ånieg. Z pewnymi obawami, jednak postanowiliÅmy iÅÄ dalej. MiÄliÅmy nadzieje dogoniÄ naszych rodaków. Pyzatym â odnaleźliÅmy Ålady nart ski-tourowych pozostawionych przez grupÄ Hiszpanów, którzy kilka godzin wczeÅniej również wyruszyli do schroniska. Godzina byÅa pozna (wedÅug naszego planu co najmniej od godziny powinniÅmy już grzaÄ siÄ w schronisku, tymczasem byliÅmy w poÅowie drogi i mieliÅmy jeszcze jakieÅ dwie godziny ÅwiatÅa dziennego). Szlak jednak byÅ przynajmniej trochÄ przetarty przez Polaków, droga niezbyt skomplikowana i wyznaczona przez narty, my w dobrej formie (nie liczÄ c kulejÄ cego kolana Kuby) â zapadÅa wiec decyzja, że ânapieramyâ. Powoli i mozolnie wspinaliÅmy siÄ do góry. Nie byÅa to przyjemna wÄdrówka â co chwila któreÅ z nas zapadaÅo siÄ w Åniegu po pas. ZaczÄÅo siÄ już ÅciemniaÄ kiedy spotkaliÅmy dwóch naszych rodaków â schodzili na dóÅ⦠I za nic nie chcieli daÄ siÄ namówiÄ, żeby jednak powalczyÄ z nami. ZostaliÅmy sami na placu boju â trzej muszkieterowie. Po kilkudziesiÄciu minutach morale trochÄ nam siadÅo, zaczÄliÅmy nawet rozważaÄ możliwoÅÄ noclegu w jamce Ånieżnej. Na szczÄÅcie Kuba zauważyÅ w oddali (w bardzo dalekiej oddali) ÅwiatÅa schroniska. Bardzo nas to podniosÅo na duchu. Lonely Planet twierdzi, że ÅwiatÅa schroniska widaÄ na godzinÄ przed dotarciem do niego. ZdawaliÅmy sobie sprawÄ, że w warunkach zimowych zajmie to trochÄ wiÄcej czasu, ale nie spodziewaliÅmy siÄ, że Beda to jeszcze 4 godziny⦠OraliÅmy w gÅÄbokim Åniegu, coraz bardziej zmÄczeni i przemoczeni. Na szczÄÅcie czuliÅmy siÄ dobrze a humor nam dopisywaÅ. MieszkaÅcy schroniska zauważyli ÅwiatÅa naszych czoÅówek i zaniepokojeni (byÅo już dawno po zmroku) zjechali na nartach, żeby sprawdziÄ, czy wszystko z nami w porzÄ dku. ByliÅmy w znakomitych nastrojach, wiec zabrali tylko najciÄższe plecaki (znacznie poprawiÅo to komfort przedzierania siÄ przez zaspy) i ÅmignÄli z powrotem do schroniska. Nam droga na gore zajÄÅa jeszcze dwie godziny⦠DotarliÅmy po póÅnocy, zmÄczeni i przemoczeni, ale humory dopisywaÅy. OgrzaliÅmy siÄ przy kominku, pogadaliÅmy chwile z mieszkaÅcami (tylko dwóch MarokaÅczyków z obsÅugi â Hamid i Mohammed) oraz sympatyczny Kanadyjczyk, który krecil film o wspinaczce lodowej w AtlasiÄ) i udalismy siÄ na spoczynek.
Schronisko, w którym siÄ zatrzymalismy ( href=â http://www.toubkal.one.pl/index.php?option=com_content&task=view&id=3&Itemid=14â³>Chatka Francuskiego Zwiazku Alpinizmu) to dosyc wielka landara, murowana, pietrowa, w srodku wylozona kafelkami â zimna i bez klimatu, za to stanowila solidne schronienie. Wszedzie (nawet w pomieszczeniu, w którym byl kominek) straszliwie zimno.
W zwiazku z tym, że do schroniska dotarlismy pózno i dosyc zmeczeni, postanowilismy nieco zmodyfikowac plany i wstrzymac siÄ z atakiem szczytowym. Kolejny dzien mielismy zamiar wykorzystac na wypoczynek i ewentualnie jakas mala wedrówke aklimatyzacyjna. Nic z tego. już o 3 w nocy zerwala siÄ potezna burza Ånieżna, która wyrwaÅa nas że snu. Rankiem byÅo tylko gorzej â wichura i Ånieżyca tak silna, że problemem byÅo nawet otworzenie drzwi a wyprawa po drewno do komórki oddalonej o 5 metrów stanowiÅa ekstremalne wyzwanie. Ånieg wdzieraÅ siÄ do Årodka mimo pozamykanych okien i okiennic i uszczelnionych szmatami drzwi. Tym sposobem zyskaliÅmy jeden dzien. totalnej laby. Szkoda tylko, że ksiÄ Å¼ki zostawiliÅmy we wsi na dole⦠Nie chcieliÅmy zabieraÄ zbÄdnego obciÄ Å¼enia. Mimo to czas upÅywaÅ przyjemnie â graliÅmy w szachy i statki, gawÄdziliÅmy z gospodarzami i Zetem. OglÄ daliÅmy materiaÅ, jaki udaÅo mu siÄ do tej pory nakrÄciÄ oraz sprzÄt jaki skompletowaÅ samodzielnie że Åmieci z przy-schroniskowego skladzika rupieci â wspaniale narty ski-turowe (każda narta inna, jedna poÅamana, wiÄ zania że szmat), które mimo wszystko Åwietnie siÄ spisywaÅy i pozwalaÅy na sprawne poruszanie po gÅÄbokim, kopnym Åniegu. Wspólnie gotowaliÅmy â w koÅcu miÄliÅmy okazje przygotowaÄ tradycyjnego tangina. Zet zrobiÅ wspaniaÅy sos curry, praktycznie z niczego. Podczas gdy my siÄ nim zajadaliÅmy nasi gospodarze patrzyli z powÄ tpiewaniem. Okazali siÄ Malo otwarci i nieufni w stosunku do innej niż marokaÅska. Za to zachwycili siÄ tortilla â tylko dla tego, że jest podobna do ichniego omleta i tangina z jajek. Poza tym przeÅamywaliÅmy lody resztkami nalewki z Polski. Tylko Hamid â starszy z chatarów krzywo patrzyÅ na nas, kiedy rozgrzewaliÅmy siÄ nalewka â nie pozwalaÅ stawiaÄ alkoholu na stóÅ. ByÅ pierwszym prawdziwie pobożnym MarokaÅczykiem, jakiego poznaÅam â kromy, cichy, zamkniÄty w sobie, stroniÅ od używek, czytaÅ Koran do poduszki i modliÅ siÄ 5 razy dziennie. Jego towarzysz â Mohammed patrzyÅ tÄsknie w stronÄ nalewki, ale nie oÅmieliÅ siÄ spróbowaÄ w towarzystwie Hamida.
Kolejnego dnia obudziÅa nas, a jakże, wichura. Burza trwaÅa już grubo ponad dobÄ i wcale siÄ nie zanosiÅo na poprawÄ. MusieliÅmy porzuciÄ marzenia o wejÅciu na szczyt i zaczÄliÅmy siÄ martwic groźba utkniÄcia w górach na dÅużej i spóźnienia na samolot. Relaks, szachy i nalewka już nas nie cieszyÅy. na znak protestu postanowiliÅmy zostaÄ w Åpiworach do poÅudnia. Tuz po 11 wichura jakby ucichÅa i zaczÄÅo pojewiac siÄ nieÅmiaÅe sÅonce. My natomiast zabraliÅmy siÄ do roboty â trzeba byÅo odkopaÄ schronisko, odgarnÄ Ä Ånieg z podwórka i powynosiÄ z pomieszczeÅ zaspy, które siÄ potworzyÅy pod oknami. Dzielnie pracowaliÅmy przez kilka godzin a twym czasie rozpogodziÅo siÄ na dobre. Widok bÅÄkitnego nieba zachÄciÅ nas do podjÄcia próby zejÅcia do cywilizacji. WyruszyliÅmy dosyÄ późno (nasza specjalnoÅÄ) â po 14:00. MiÄliÅmy przed sobÄ 6 godzin ÅwiatÅa dziennego, doÅÄ trudny i niebezpieczny z powodu ogromnej iloÅci Åniegu szlak. Na szczÄÅcie Hamid wyposażyÅ nas w rakiety Ånieżne â miÄ Å tylko jedna parÄ, która dostaÅa siÄ Kubie z powodu jego zepsutych kolan.
W górnych partiach szÅo nam caÅkiem nieźle â podczas burzy zeszÅo kilka lawin, a po lawinisku chodzi siÄ wygodnie, prawie jak po betonowym chodniku ð Za to niżej byÅo znacznie gorzej. ZapadaliÅmy siÄ wszyscy troje, nawet Kuba w rakietach. Odkopanie siÄ Å¼e Åniegu po pas w rakietach to nie lada sztuka i zajmuje mnóstwo czasu, wiec w koÅcu Kuba zdecydowaÅ siÄ je zdjÄ Ä. Cale wieki zajÄÅo nam dotarcie do pierwszej wioski. ZostawiliÅmy tam rakiety dla Hamida i posililiÅmy siÄ herbatka. dalej szlak byÅ już przetarty wiec tylko ÅmignÄliÅmy do Imlilu. byÅo już bardzo późno, ale nam szczÄÅliwie udaÅo siÄ znaleÅºÄ Male, przytulne schronisko prowadzone Pres zabawna Francuskie i jej marokaÅskiego mÄża. naszymi wspóÅlokatorami okazali siÄ⦠nikt inny tylko Polacy â sympatyczna para, która nastÄpnego dnia miaÅa zamiar atakowaÄ Toubkala (ciekawe, czy im siÄ to udaÅo?). Rankiem okazaÅo siÄ, że żaden transport do Imlilu nie dojeżdża, wiec musieliÅmy pokonaÄ kilka kilometrów na piechotÄ po oblodzonym i piekielnie slizgim asfalcie w sandaÅach (buty górskie miÄliÅmy tak przemoczone od pÅywania w Åniegu, że nikt nie zdecydowaÅ siÄ ich wÅożyÄ) zanim udaÅo siÄ dotrzeÄ do taksówek skÅonnych nas zawieÅºÄ do Marrakeszu. Atlas opuszczaliÅmy zachwyceni, ale i odrobinÄ rozczarowani â przecież nie udaÅo nam siÄ zrealizowaÄ naszych górskich planów.
Read MorePo drodze widoki wspaniale â biel i bÅÄkit, oÅnieżone szczyty, bezchmurne niebo, tabuny dzieciaków na nartach i sprzÄcie narto podobnym. SÅonce trochÄ dawaÅo siÄ we znaki, ale wcale nas to nie zniechÄciÅo. Åniegu robiÅo siÄ coraz wiÄcej i wiÄcej. Na szczÄÅcie szlak byÅ przetarty a stopnie solidne i wygodne. Niestety, kolejne schodzÄ ce z góry ekipy psuÅy nam humory. Najpierw para Belgów (na oko doÅwiadczonych w górach a z pewnoÅciÄ Åwietnie wyposażonych) â wymÄczona i zrezygnowana. Twierdzili, że nie jest możliwe dostaÄ siÄ do schroniska, że bÅÄ dzili w Åniegu po pas, że niebezpiecznie, szlaku nie ma, a ich zastaÅa noc i musieli biwakowaÄ w Malo przyjemnych okolicznoÅciach. My jednak postanowiliÅmy iÅÄ dalej, mimo ich ostrzeżeÅ. W miedzy czasie Åniegu robiÅo siÄ wiÄcej, a szlak stawaÅ siÄ coraz trudniejszy i mniej przetarÅy. Kolejna napotkana grupa byli Polacy â zrezygnowali, bo Ånieg byÅ za gÅÄboki, nie daÅo siÄ iÅÄ, a oni nie mieli sprzÄtu. Morale podniosÅa nam wiadomoÅÄ, że dwóch ich kolegów, bardziej doÅwiadczonych i lepiej wyposażonych postanowiÅo jednak nie rezygnowaÄ. My również postanowiliÅmy iÅÄ dalej. W ostatniej wiosce na szlaku wypiliÅmy gorÄ ca herbatkÄ i zasiÄgnÄliÅmy jÄzyka u miejscowych â radzili nam zostaÄ w wiosce na noc i potwierdzili wieÅci, że schronisko zostaÅo odciÄte przez Ånieg. Z pewnymi obawami, jednak postanowiliÅmy iÅÄ dalej. MiÄliÅmy nadzieje dogoniÄ naszych rodaków. Pyzatym â odnaleźliÅmy Ålady nart ski-tourowych pozostawionych przez grupÄ Hiszpanów, którzy kilka godzin wczeÅniej również wyruszyli do schroniska. Godzina byÅa pozna (wedÅug naszego planu co najmniej od godziny powinniÅmy już grzaÄ siÄ w schronisku, tymczasem byliÅmy w poÅowie drogi i mieliÅmy jeszcze jakieÅ dwie godziny ÅwiatÅa dziennego). Szlak jednak byÅ przynajmniej trochÄ przetarty przez Polaków, droga niezbyt skomplikowana i wyznaczona przez narty, my w dobrej formie (nie liczÄ c kulejÄ cego kolana Kuby) â zapadÅa wiec decyzja, że ânapieramyâ. Powoli i mozolnie wspinaliÅmy siÄ do góry. Nie byÅa to przyjemna wÄdrówka â co chwila któreÅ z nas zapadaÅo siÄ w Åniegu po pas. ZaczÄÅo siÄ już ÅciemniaÄ kiedy spotkaliÅmy dwóch naszych rodaków â schodzili na dóÅ⦠I za nic nie chcieli daÄ siÄ namówiÄ, żeby jednak powalczyÄ z nami. ZostaliÅmy sami na placu boju â trzej muszkieterowie. Po kilkudziesiÄciu minutach morale trochÄ nam siadÅo, zaczÄliÅmy nawet rozważaÄ możliwoÅÄ noclegu w jamce Ånieżnej. Na szczÄÅcie Kuba zauważyÅ w oddali (w bardzo dalekiej oddali) ÅwiatÅa schroniska. Bardzo nas to podniosÅo na duchu. Lonely Planet twierdzi, że ÅwiatÅa schroniska widaÄ na godzinÄ przed dotarciem do niego. ZdawaliÅmy sobie sprawÄ, że w warunkach zimowych zajmie to trochÄ wiÄcej czasu, ale nie spodziewaliÅmy siÄ, że Beda to jeszcze 4 godziny⦠OraliÅmy w gÅÄbokim Åniegu, coraz bardziej zmÄczeni i przemoczeni. Na szczÄÅcie czuliÅmy siÄ dobrze a humor nam dopisywaÅ. MieszkaÅcy schroniska zauważyli ÅwiatÅa naszych czoÅówek i zaniepokojeni (byÅo już dawno po zmroku) zjechali na nartach, żeby sprawdziÄ, czy wszystko z nami w porzÄ dku. ByliÅmy w znakomitych nastrojach, wiec zabrali tylko najciÄższe plecaki (znacznie poprawiÅo to komfort przedzierania siÄ przez zaspy) i ÅmignÄli z powrotem do schroniska. Nam droga na gore zajÄÅa jeszcze dwie godziny⦠DotarliÅmy po póÅnocy, zmÄczeni i przemoczeni, ale humory dopisywaÅy. OgrzaliÅmy siÄ przy kominku, pogadaliÅmy chwile z mieszkaÅcami (tylko dwóch MarokaÅczyków z obsÅugi â Hamid i Mohammed) oraz sympatyczny Kanadyjczyk, który krecil film o wspinaczce lodowej w AtlasiÄ) i udalismy siÄ na spoczynek.
Schronisko, w którym siÄ zatrzymalismy ( href=â http://www.toubkal.one.pl/index.php?option=com_content&task=view&id=3&Itemid=14â³>Chatka Francuskiego Zwiazku Alpinizmu) to dosyc wielka landara, murowana, pietrowa, w srodku wylozona kafelkami â zimna i bez klimatu, za to stanowila solidne schronienie. Wszedzie (nawet w pomieszczeniu, w którym byl kominek) straszliwie zimno.
W zwiazku z tym, że do schroniska dotarlismy pózno i dosyc zmeczeni, postanowilismy nieco zmodyfikowac plany i wstrzymac siÄ z atakiem szczytowym. Kolejny dzien mielismy zamiar wykorzystac na wypoczynek i ewentualnie jakas mala wedrówke aklimatyzacyjna. Nic z tego. już o 3 w nocy zerwala siÄ potezna burza Ånieżna, która wyrwaÅa nas że snu. Rankiem byÅo tylko gorzej â wichura i Ånieżyca tak silna, że problemem byÅo nawet otworzenie drzwi a wyprawa po drewno do komórki oddalonej o 5 metrów stanowiÅa ekstremalne wyzwanie. Ånieg wdzieraÅ siÄ do Årodka mimo pozamykanych okien i okiennic i uszczelnionych szmatami drzwi. Tym sposobem zyskaliÅmy jeden dzien. totalnej laby. Szkoda tylko, że ksiÄ Å¼ki zostawiliÅmy we wsi na dole⦠Nie chcieliÅmy zabieraÄ zbÄdnego obciÄ Å¼enia. Mimo to czas upÅywaÅ przyjemnie â graliÅmy w szachy i statki, gawÄdziliÅmy z gospodarzami i Zetem. OglÄ daliÅmy materiaÅ, jaki udaÅo mu siÄ do tej pory nakrÄciÄ oraz sprzÄt jaki skompletowaÅ samodzielnie że Åmieci z przy-schroniskowego skladzika rupieci â wspaniale narty ski-turowe (każda narta inna, jedna poÅamana, wiÄ zania że szmat), które mimo wszystko Åwietnie siÄ spisywaÅy i pozwalaÅy na sprawne poruszanie po gÅÄbokim, kopnym Åniegu. Wspólnie gotowaliÅmy â w koÅcu miÄliÅmy okazje przygotowaÄ tradycyjnego tangina. Zet zrobiÅ wspaniaÅy sos curry, praktycznie z niczego. Podczas gdy my siÄ nim zajadaliÅmy nasi gospodarze patrzyli z powÄ tpiewaniem. Okazali siÄ Malo otwarci i nieufni w stosunku do innej niż marokaÅska. Za to zachwycili siÄ tortilla â tylko dla tego, że jest podobna do ichniego omleta i tangina z jajek. Poza tym przeÅamywaliÅmy lody resztkami nalewki z Polski. Tylko Hamid â starszy z chatarów krzywo patrzyÅ na nas, kiedy rozgrzewaliÅmy siÄ nalewka â nie pozwalaÅ stawiaÄ alkoholu na stóÅ. ByÅ pierwszym prawdziwie pobożnym MarokaÅczykiem, jakiego poznaÅam â kromy, cichy, zamkniÄty w sobie, stroniÅ od używek, czytaÅ Koran do poduszki i modliÅ siÄ 5 razy dziennie. Jego towarzysz â Mohammed patrzyÅ tÄsknie w stronÄ nalewki, ale nie oÅmieliÅ siÄ spróbowaÄ w towarzystwie Hamida.
Kolejnego dnia obudziÅa nas, a jakże, wichura. Burza trwaÅa już grubo ponad dobÄ i wcale siÄ nie zanosiÅo na poprawÄ. MusieliÅmy porzuciÄ marzenia o wejÅciu na szczyt i zaczÄliÅmy siÄ martwic groźba utkniÄcia w górach na dÅużej i spóźnienia na samolot. Relaks, szachy i nalewka już nas nie cieszyÅy. na znak protestu postanowiliÅmy zostaÄ w Åpiworach do poÅudnia. Tuz po 11 wichura jakby ucichÅa i zaczÄÅo pojewiac siÄ nieÅmiaÅe sÅonce. My natomiast zabraliÅmy siÄ do roboty â trzeba byÅo odkopaÄ schronisko, odgarnÄ Ä Ånieg z podwórka i powynosiÄ z pomieszczeÅ zaspy, które siÄ potworzyÅy pod oknami. Dzielnie pracowaliÅmy przez kilka godzin a twym czasie rozpogodziÅo siÄ na dobre. Widok bÅÄkitnego nieba zachÄciÅ nas do podjÄcia próby zejÅcia do cywilizacji. WyruszyliÅmy dosyÄ późno (nasza specjalnoÅÄ) â po 14:00. MiÄliÅmy przed sobÄ 6 godzin ÅwiatÅa dziennego, doÅÄ trudny i niebezpieczny z powodu ogromnej iloÅci Åniegu szlak. Na szczÄÅcie Hamid wyposażyÅ nas w rakiety Ånieżne â miÄ Å tylko jedna parÄ, która dostaÅa siÄ Kubie z powodu jego zepsutych kolan.
W górnych partiach szÅo nam caÅkiem nieźle â podczas burzy zeszÅo kilka lawin, a po lawinisku chodzi siÄ wygodnie, prawie jak po betonowym chodniku ð Za to niżej byÅo znacznie gorzej. ZapadaliÅmy siÄ wszyscy troje, nawet Kuba w rakietach. Odkopanie siÄ Å¼e Åniegu po pas w rakietach to nie lada sztuka i zajmuje mnóstwo czasu, wiec w koÅcu Kuba zdecydowaÅ siÄ je zdjÄ Ä. Cale wieki zajÄÅo nam dotarcie do pierwszej wioski. ZostawiliÅmy tam rakiety dla Hamida i posililiÅmy siÄ herbatka. dalej szlak byÅ już przetarty wiec tylko ÅmignÄliÅmy do Imlilu. byÅo już bardzo późno, ale nam szczÄÅliwie udaÅo siÄ znaleÅºÄ Male, przytulne schronisko prowadzone Pres zabawna Francuskie i jej marokaÅskiego mÄża. naszymi wspóÅlokatorami okazali siÄ⦠nikt inny tylko Polacy â sympatyczna para, która nastÄpnego dnia miaÅa zamiar atakowaÄ Toubkala (ciekawe, czy im siÄ to udaÅo?). Rankiem okazaÅo siÄ, że żaden transport do Imlilu nie dojeżdża, wiec musieliÅmy pokonaÄ kilka kilometrów na piechotÄ po oblodzonym i piekielnie slizgim asfalcie w sandaÅach (buty górskie miÄliÅmy tak przemoczone od pÅywania w Åniegu, że nikt nie zdecydowaÅ siÄ ich wÅożyÄ) zanim udaÅo siÄ dotrzeÄ do taksówek skÅonnych nas zawieÅºÄ do Marrakeszu. Atlas opuszczaliÅmy zachwyceni, ale i odrobinÄ rozczarowani â przecież nie udaÅo nam siÄ zrealizowaÄ naszych górskich planów.