20090116 Sahara
Wczesnym rankiem Moha zawiózł nas (to znaczy mnie, Kubę i Arka – sympatycznego Polaka poznanego w Todrze) do pobliskiego Tinerhiru, skąd każde z nas ruszyło w dalsza drogę autobusem (my z Kuba do Erfoud, a potem dalej, na pustynie). Od Mohy dostaliśmy namiary na jego znajomych w Hasilabied, którzy mieli odebrać nas i trzech podróżujących z nami Czechów (również poznani w Todrze) z autobusu i zabrać do małego hoteliku tuz przy wydmach (żeby było taniej, szybciej i bezpieczniej). Nie do końca tak się stało. Z jakiegoś powodu Czesi już na miejscu stracili zaufanie do dwóch młodych chłopaków, którzy po nas przyjechali.
Nie pomogły nawet telefony do Mohy – nie chcieli uwierzyć, że to naprawdę są znajomi naszego gospodarza z Todry, włączyła im się teoria spisku, zrobiło się zamieszanie i zanim udało się sprawę wyjaśnić do akcji wkroczyli taksówkarze. Bardzo im się nie spodobał fakt, że nie zamierzamy korzystać z ich usług i zabieramy się że znajomymi. Wywiązała się kłótnia miedzy miejscowymi, zrobiło się nieprzyjemnie. Taksówkarze wyglądali groźnie i mieli przewagę liczebna stanęło wiec na tym, że cala nasza piątka pojechała taksówka, a bagaże zabrali chłopcy od Mohy. To na szczęście koniec nieprzyjemnych sytuacji tego dnia. Hotelik prowadzony przez znajomych Mohy okazał się miły i położony dosłownie o rzut beretem od wspanialej, piaszczystej pustyni. Nie zamierzaliśmy skorzystać z oferty zorganizowanych wypraw na pustynie, wzgardziliśmy towarzystwem wielbłądów (skądinąd przesympatycznych i zabawnych zwierzaków) i postanowiliśmy samodzielnie wybrać się na pustynie i zobaczyć zachód i wschód słońca nad wydmami. Prawie udało się ten plan zrealizować. Prawie, bo zachód słońca nie wypadł zbyt spektakularnie że względu za porządne zachmurzenie i … deszcz. No cóż, trafiliśmy akurat na wyjątkowo specyficzny rok – miejscowi od kilkunastu lat nie widzieli takiej ilości deszczu. Pustynia porośnięta była kępkami zielonej trawy a w hoteliku, w którym się zatrzymaliśmy brakowało prądu, bo jedynym źródłem energii były tam baterie słoneczne… Spacer po pustynnych wydmach to wspaniale doświadczenie. Piach ma niesamowity kolor (pomaranczowo-zólto-czerwony), wydmy są uformowane w fantazyjne kształty, widoki zapierają dech w piersiach. Dech zapiera również wiatr, który smaga po oczach drobinkami piasku i potęguje i tak już dokuczliwe zimno. Na Saharze ubrana byłam we wszystkie ubrania, jakie posiadałam, a i tak porządnie wymarzłam. Piasek mięliśmy dosłownie wszędzie – nie omieszkaliśmy poturlać się odrobinę z „wydmy na pazurki”. Cenna rada dla wszystkich – nie otwierać termosu na pustyni. No chyba, że lubicie zgrzytające drobinki miedzy zębami.
Doba na pustyni minęła jak z bicza strzelił i już musieliśmy pędzić dalej – tym razem w Atlas Wysoki, zdobywać Toubkal.
Podczas gdy my bawiliśmy na pustyni, Mario, Sibi i Maja wspinali się w Todrze (Mario zaliczył nawet całkiem porządna wielowyciagówke), a potem także i oni postanowili się rozdzielić: Majka i Sebastian udali się na pustynie a Mario miął dołączyć do naszego ataku na szczyt.
Read MoreNie pomogły nawet telefony do Mohy – nie chcieli uwierzyć, że to naprawdę są znajomi naszego gospodarza z Todry, włączyła im się teoria spisku, zrobiło się zamieszanie i zanim udało się sprawę wyjaśnić do akcji wkroczyli taksówkarze. Bardzo im się nie spodobał fakt, że nie zamierzamy korzystać z ich usług i zabieramy się że znajomymi. Wywiązała się kłótnia miedzy miejscowymi, zrobiło się nieprzyjemnie. Taksówkarze wyglądali groźnie i mieli przewagę liczebna stanęło wiec na tym, że cala nasza piątka pojechała taksówka, a bagaże zabrali chłopcy od Mohy. To na szczęście koniec nieprzyjemnych sytuacji tego dnia. Hotelik prowadzony przez znajomych Mohy okazał się miły i położony dosłownie o rzut beretem od wspanialej, piaszczystej pustyni. Nie zamierzaliśmy skorzystać z oferty zorganizowanych wypraw na pustynie, wzgardziliśmy towarzystwem wielbłądów (skądinąd przesympatycznych i zabawnych zwierzaków) i postanowiliśmy samodzielnie wybrać się na pustynie i zobaczyć zachód i wschód słońca nad wydmami. Prawie udało się ten plan zrealizować. Prawie, bo zachód słońca nie wypadł zbyt spektakularnie że względu za porządne zachmurzenie i … deszcz. No cóż, trafiliśmy akurat na wyjątkowo specyficzny rok – miejscowi od kilkunastu lat nie widzieli takiej ilości deszczu. Pustynia porośnięta była kępkami zielonej trawy a w hoteliku, w którym się zatrzymaliśmy brakowało prądu, bo jedynym źródłem energii były tam baterie słoneczne… Spacer po pustynnych wydmach to wspaniale doświadczenie. Piach ma niesamowity kolor (pomaranczowo-zólto-czerwony), wydmy są uformowane w fantazyjne kształty, widoki zapierają dech w piersiach. Dech zapiera również wiatr, który smaga po oczach drobinkami piasku i potęguje i tak już dokuczliwe zimno. Na Saharze ubrana byłam we wszystkie ubrania, jakie posiadałam, a i tak porządnie wymarzłam. Piasek mięliśmy dosłownie wszędzie – nie omieszkaliśmy poturlać się odrobinę z „wydmy na pazurki”. Cenna rada dla wszystkich – nie otwierać termosu na pustyni. No chyba, że lubicie zgrzytające drobinki miedzy zębami.
Doba na pustyni minęła jak z bicza strzelił i już musieliśmy pędzić dalej – tym razem w Atlas Wysoki, zdobywać Toubkal.
Podczas gdy my bawiliśmy na pustyni, Mario, Sibi i Maja wspinali się w Todrze (Mario zaliczył nawet całkiem porządna wielowyciagówke), a potem także i oni postanowili się rozdzielić: Majka i Sebastian udali się na pustynie a Mario miął dołączyć do naszego ataku na szczyt.