20101121 Turyści zorganizowani
Jesteśmy w Kota Kinabalu, czyli “mieście umarłych dusz”. Nazwa pochodzi od najwyższej na wyspie góry – Kinabalu. Poprawnie po malezyjsku powinno być “aki nabalu” – w dosłownym tłumaczeniu “miejsce gdzie mieszkają dusze po śmierci”, czy jakoś tak 🙂 W każdym razie – fajnie się nazywa.
Borneo jest specyficzne. Trudno się tu podróżuje. Musisz mieć albo mnóstwo czasu (kiepski transport publiczny) albo mnóstwo pieniędzy (setki agencji zorganizują Ci co tylko sobie wymarzysz za kosmiczne kwoty). My nie mamy ani jednego ani drugiego. Na Borneo będziemy tylko 10 dni . Trzeba więc być wyluzowanym i się nie przejmować. Na dzień dobry załatwiamy nurkowanie na słynnej wyspie Sipadan. Wszyscy (strony internetowe, przewodniki, hostele, podróżnicy na forach) twierdzą, że niesamowicie trudno jest dostać pozwolenie na nurkowanie w tym rejonie (jest tam rezerwat i władze wpuszczają tylko 120 osób dziennie).
Trzeba zarezerwować pół roku wcześniej i najlepiej od razu wykupić pakiet all inclusive. Jesteśmy szczęściarzami – udaje nam się od ręki załatwić dwa dni nurkowania po atrakcyjnej cenie (ktoś chyba wykupił pakiet i się nie pojawił). Atrakcyjna cena i tak rujnuje nasz skromny budżet, ale być tutaj i nie zobaczyć tego miejsca jest bez sensu. Problem tylko taki, że nurkowanie za dwa dni – samemu w tym czasie nic się nie uda zorganizować (zwłaszcza, że musimy się jeszcze dostać na wyspę – to jakieś 500 km). Rozważamy możliwość zdobycia góry Kinabalu (najwyższy szczyt w Azji południowo-wschodniej, ponad 4 tys. metrów i najwyżej położona via ferrata). Odstraszają nas jednak ceny – półtora dnia w górach z noclegiem w dormitorium to koszt ok 1300 zł od osoby (jedyne w okolicy schronisko zostało wykupione przez sieć hoteli 5-gwiazdkowych). Dziękujemy, obejdzie się. Poddajemy się i wykupujemy pierwszą podczas tej podróży zorganizowaną wycieczkę – jedziemy zobaczyć Park Narodowy Kinabalu (bez wchodzenia na górę), ogród botaniczny, gorące źródła, orangutany, a na koniec będziemy chodzić po szlaku z lin zawieszonych 20 m nad ziemią na drzewach. Brzmi zachęcająco.
Razem z nami jedzie jeszcze Duńczyko-Chińczyk, Tom. Spędzamy miły dzień. Bardzo podoba nam się park – mnóstwo tam storczyków. Udaje się też sfotografować raflezję – to największy na świecie kwiat, bardzo trudno go spotkać i kwitnie tylko przez 5 dni. Jesteśmy więc szczęściarzami. Po dniu pełnym wrażeń łapiemy nocny autobus do Semporny – miasteczka wylotowego na Sipadan.
P.S. Zapomniałam wspomnieć o jedzeniu – na to nie można narzekać. Na nocnym targu w Kota Kinabalu są wspaniałe przysmaki. Najlepsze, oczywiście – owoce morza prosto z morza 🙂 Świeżutkie, grillowane lub smażone na liściach bananowych, podane z ostrym sosem pomidorowo-papryczkowym i duszomymi warzywami. My jedliśmy płaszczkę – pycha!
Read MoreBorneo jest specyficzne. Trudno się tu podróżuje. Musisz mieć albo mnóstwo czasu (kiepski transport publiczny) albo mnóstwo pieniędzy (setki agencji zorganizują Ci co tylko sobie wymarzysz za kosmiczne kwoty). My nie mamy ani jednego ani drugiego. Na Borneo będziemy tylko 10 dni . Trzeba więc być wyluzowanym i się nie przejmować. Na dzień dobry załatwiamy nurkowanie na słynnej wyspie Sipadan. Wszyscy (strony internetowe, przewodniki, hostele, podróżnicy na forach) twierdzą, że niesamowicie trudno jest dostać pozwolenie na nurkowanie w tym rejonie (jest tam rezerwat i władze wpuszczają tylko 120 osób dziennie).
Trzeba zarezerwować pół roku wcześniej i najlepiej od razu wykupić pakiet all inclusive. Jesteśmy szczęściarzami – udaje nam się od ręki załatwić dwa dni nurkowania po atrakcyjnej cenie (ktoś chyba wykupił pakiet i się nie pojawił). Atrakcyjna cena i tak rujnuje nasz skromny budżet, ale być tutaj i nie zobaczyć tego miejsca jest bez sensu. Problem tylko taki, że nurkowanie za dwa dni – samemu w tym czasie nic się nie uda zorganizować (zwłaszcza, że musimy się jeszcze dostać na wyspę – to jakieś 500 km). Rozważamy możliwość zdobycia góry Kinabalu (najwyższy szczyt w Azji południowo-wschodniej, ponad 4 tys. metrów i najwyżej położona via ferrata). Odstraszają nas jednak ceny – półtora dnia w górach z noclegiem w dormitorium to koszt ok 1300 zł od osoby (jedyne w okolicy schronisko zostało wykupione przez sieć hoteli 5-gwiazdkowych). Dziękujemy, obejdzie się. Poddajemy się i wykupujemy pierwszą podczas tej podróży zorganizowaną wycieczkę – jedziemy zobaczyć Park Narodowy Kinabalu (bez wchodzenia na górę), ogród botaniczny, gorące źródła, orangutany, a na koniec będziemy chodzić po szlaku z lin zawieszonych 20 m nad ziemią na drzewach. Brzmi zachęcająco.
Razem z nami jedzie jeszcze Duńczyko-Chińczyk, Tom. Spędzamy miły dzień. Bardzo podoba nam się park – mnóstwo tam storczyków. Udaje się też sfotografować raflezję – to największy na świecie kwiat, bardzo trudno go spotkać i kwitnie tylko przez 5 dni. Jesteśmy więc szczęściarzami. Po dniu pełnym wrażeń łapiemy nocny autobus do Semporny – miasteczka wylotowego na Sipadan.
P.S. Zapomniałam wspomnieć o jedzeniu – na to nie można narzekać. Na nocnym targu w Kota Kinabalu są wspaniałe przysmaki. Najlepsze, oczywiście – owoce morza prosto z morza 🙂 Świeżutkie, grillowane lub smażone na liściach bananowych, podane z ostrym sosem pomidorowo-papryczkowym i duszomymi warzywami. My jedliśmy płaszczkę – pycha!