20101024 Kuala Lumpur
Nie cierpię latać samolotami! Każda podróż kosztuje mnie wiele nerwów i jest bardziej wyczerpująca niż wielogodzinne turlanie się w zatłoczonym i śmierdzącym lokalsowym autobusie na końcu świata. Nie mam mowy, żebym zmrużyła oko na pokładzie tej piekielnej maszyny. Ale trudno nie docenić jej zalet. Wystarczyły dwa loty (w sumie 12 godzin z przesiadką) i już jesteśmy w innym świecie. Cywilizacja. Nowoczesne, czyste, zadbane, przyjazne i ładne miasto. Mimo, że to duża aglomeracja atmosfera jest jakaś taka spokojna, wyluzowana, zrelaksowana. Malezyjczycy przemili. Pierwsze dwa dni nie wychodzimy z pokoju – musimy odreagować i odpocząć.
Cały czas męczy nas przeziębienie (moje się kończy, Kuby zaczyna). Mieszkamy w przesympatycznym hosteliku – w recepcji transwestyta, cała atmosfera bardzo „gay friendy” – miło, na luzie, a w piątki wieczorem (czyli w dzień naszego przyjazdu) darmowa kolacja na dachu budynku. Dookoła rozświetlone wieżowce (jesteśmy w China Town, stąd tylko rzut beretem do centrum) a przed nami suto zastawiony „malezyjski” stół. Jedzenie w Malezji jest rewelacyjne! Na każdym rogu ulicy stoją blaszane wózki z lokalnymi specjałami – dużo owoców morza oraz owoców egzotycznych, których nazw nawet nie znamy, potraw z mlekiem kokosowym – tropikalnie, ostro i przepysznie! Wybieramy się na „rajd kulinarny” z grupą couchsurfingowców. Jasmine – nasza przewodniczka zabiera nas na nocny targ. Daniem głównym jest „Nasi Kerabu” lub “Nasi Dagang” (to jest całe danie, Kerasi to tylko ryż) czyli błękitny ryż (nawet nie wiedzieliśmy, że takie dziwo istnieje, ale owszem jest i smakuje wybornie). Tradycyjnie podaje się go z kiełkami fasoli, świeżym ogórkiem, chili i smażonymi na chrupko anszuła 🙂 A do tego kurczak gotowany w kokosie i świeży sok z ananasa (całość 7,5 zł od osoby – weź się tu człowieku nie roztyj w podróży…).
Po szaleństwach kulinarnych czas na zwiedzanie. Fotografujemy słynne wieże „Petronas” (nie wjeżdżamy na górę, bo żeby zdobyć bilet trzeba stać w kolejce od 6 rano, a my jesteśmy w fazie wyluzowania i relaksacji 🙂 Odwiedzamy jeden z parków Kuala Lumpur i pływamy rowerem wodnym po jeziorze. Robimy też przejażdżkę monorailem (jednotorowym tramwajem, który jeździ na wysokiej, betonowej platformie nad ulicami) – rewelacyjny sposób na zwiedzanie miasta.
Kuala Lumpur bardzo nam się podoba, ale czas ruszać dalej – na południe w stronę Singapuru.
Read MoreCały czas męczy nas przeziębienie (moje się kończy, Kuby zaczyna). Mieszkamy w przesympatycznym hosteliku – w recepcji transwestyta, cała atmosfera bardzo „gay friendy” – miło, na luzie, a w piątki wieczorem (czyli w dzień naszego przyjazdu) darmowa kolacja na dachu budynku. Dookoła rozświetlone wieżowce (jesteśmy w China Town, stąd tylko rzut beretem do centrum) a przed nami suto zastawiony „malezyjski” stół. Jedzenie w Malezji jest rewelacyjne! Na każdym rogu ulicy stoją blaszane wózki z lokalnymi specjałami – dużo owoców morza oraz owoców egzotycznych, których nazw nawet nie znamy, potraw z mlekiem kokosowym – tropikalnie, ostro i przepysznie! Wybieramy się na „rajd kulinarny” z grupą couchsurfingowców. Jasmine – nasza przewodniczka zabiera nas na nocny targ. Daniem głównym jest „Nasi Kerabu” lub “Nasi Dagang” (to jest całe danie, Kerasi to tylko ryż) czyli błękitny ryż (nawet nie wiedzieliśmy, że takie dziwo istnieje, ale owszem jest i smakuje wybornie). Tradycyjnie podaje się go z kiełkami fasoli, świeżym ogórkiem, chili i smażonymi na chrupko anszuła 🙂 A do tego kurczak gotowany w kokosie i świeży sok z ananasa (całość 7,5 zł od osoby – weź się tu człowieku nie roztyj w podróży…).
Po szaleństwach kulinarnych czas na zwiedzanie. Fotografujemy słynne wieże „Petronas” (nie wjeżdżamy na górę, bo żeby zdobyć bilet trzeba stać w kolejce od 6 rano, a my jesteśmy w fazie wyluzowania i relaksacji 🙂 Odwiedzamy jeden z parków Kuala Lumpur i pływamy rowerem wodnym po jeziorze. Robimy też przejażdżkę monorailem (jednotorowym tramwajem, który jeździ na wysokiej, betonowej platformie nad ulicami) – rewelacyjny sposób na zwiedzanie miasta.
Kuala Lumpur bardzo nam się podoba, ale czas ruszać dalej – na południe w stronę Singapuru.