20141010 Galicica NP
Poranek obfitował w atrakcje. Jurek eksplorując macedoński plac zabaw o mało nie złamał karku – zawisł na nosie w dziurze po jednej z desek na zjeżdżalni. A ustrojstwo tak solidnie wyglądało… Scena była dantejska, lała się krew i łzy. Na szczęście mnie tam nie było z chłopakami. Spuchnięty nochal i podrapane czoło przyjęłam ze stoickim spokojem. Jurkowi nie dopisywał humor, czemu trudno się dziwić. Wypadek był poważny, baliśmy się, że w grę wchodzi jakiś groźniejszy uraz, ale po dłuższej naradzie postanowiliśmy jednak zrezygnować z wizyty w szpitalu i jedynie bacznie obserwować naszego eksploratora. Zamiast tego wybraliśmy się autem w pobliskie góry do Parku Narodowego Galcica oraz nad jezioro Prespo znajdujące się po drugiej stronie pasma górskiego.
Pogoda była piękna – ciepło i słonecznie. Im wyżej wjeżdżaliśmy, tym piękniej i jesienniej się robiło. Takich kolorowych liści mieniących się w słońcu na tle błękitnego nieba dawno nie mieliśmy okazji podziwiać. Straszliwy kicz. Co chwilę okrzyki zachwytu, ochy i achy oraz przystanki na zrobienie zdjęć.
Jezioro Prespa okazało się równie piękne co Ochrydzkie, tylko trochę bardziej dzikie. Poleniliśmy się na plaży, Jurek powrzucał kamole do wody (co bardzo poprawiło mu humor). Wspaniale było mieć jezioro i plażę tylko dla siebie. O tej porze roku miejscówka jest opustoszała. Nieliczne domki działkowe, jedna restauracja, hotelik i kemping – pozabijane dechami na zimę. Przyjemnie.
W drodze powrotnej postanowiliśmy zdobyć okoliczny pagór (byliśmy bez mapy, więc nie jestem pewna, czy był to szczyt Galicicy). Tak czy inaczej – nie ważne, bo i tak go nie zdobyliśmy. Jak zwykle z dołu wydawało się, że to rzut beretem a w praniu okazało się, że wspinaliśmy się i wspinaliśmy a wierzchołek ciągle majaczył gdzieś daleko. Biorąc pod uwagę kiepską formę Jurka i naszą nie najlepszą kondycję oraz późną porę zarządziliśmy odwrót. Ale widoki i tak były piękne!
Read MorePogoda była piękna – ciepło i słonecznie. Im wyżej wjeżdżaliśmy, tym piękniej i jesienniej się robiło. Takich kolorowych liści mieniących się w słońcu na tle błękitnego nieba dawno nie mieliśmy okazji podziwiać. Straszliwy kicz. Co chwilę okrzyki zachwytu, ochy i achy oraz przystanki na zrobienie zdjęć.
Jezioro Prespa okazało się równie piękne co Ochrydzkie, tylko trochę bardziej dzikie. Poleniliśmy się na plaży, Jurek powrzucał kamole do wody (co bardzo poprawiło mu humor). Wspaniale było mieć jezioro i plażę tylko dla siebie. O tej porze roku miejscówka jest opustoszała. Nieliczne domki działkowe, jedna restauracja, hotelik i kemping – pozabijane dechami na zimę. Przyjemnie.
W drodze powrotnej postanowiliśmy zdobyć okoliczny pagór (byliśmy bez mapy, więc nie jestem pewna, czy był to szczyt Galicicy). Tak czy inaczej – nie ważne, bo i tak go nie zdobyliśmy. Jak zwykle z dołu wydawało się, że to rzut beretem a w praniu okazało się, że wspinaliśmy się i wspinaliśmy a wierzchołek ciągle majaczył gdzieś daleko. Biorąc pod uwagę kiepską formę Jurka i naszą nie najlepszą kondycję oraz późną porę zarządziliśmy odwrót. Ale widoki i tak były piękne!