20100722 Osz żesz ty!
Na granicy okazuje się, że nasze auto jest pierwsze od tygodnia – ludzie jednak boją się jeździć do Kirgistanu. Naprawdę mieliśmy szczęście, że udało nam się załapać na tę podróż – bez naszego Tadżyka raczej byśmy się nie wydostali na czas z Tadżykistanu. Nawet jeśli dotarlibyśmy do granicy mielibyśmy problem z jej przekroczeniem – jest zamknięta. No ale nasz kierowca ma papiery dyplomaty i takież blachy w aucie. Kolejny problem to fakt, że „terminal” tadżycki od kirgiskiego dzieli ok. 10-km pas ziemi niczyjej przebiegający przez góry. Samo przejście graniczne jest na wysokości ponad 4300 m npm! No ale dla jeepa to żaden problem.
W ciągu 3 godzin docieramy do Sary Tasz – pierwszej wioski w Kirgistanie. Nasz kierowca funduje nam jeszcze śniadanie (co nie jest łatwe – wszystkie knajpy i sklepy na wiosce są pozamykane – z powodu wojny nie ma turystów ani innych chętnych na zakupy) i odjeżdża w stronę granicy chińskiej – ma stamtąd odebrać pracowników swojej organizacji, którzy zostali zawróceni z granicy tadżycko-chińskiej i musieli jechać przez Kirgistan. My próbujemy wydostać się z wioski do Osza – największego miasta w regionie, z którego mamy jechać dalej do Biszkeku. Nie jest to łatwe – praktycznie nikt tam nie jeździ. Możemy wynająć samochód, ale to koszt ok 100 dolarów – nie bardzo nam się ta opcja podoba. I znów uśmiecha się do nas szczęście – łapiemy jeepa, który właśnie odwiózł alpinistów do bazy pod Pikiem Lenina i wraca do Osz. Zabieramy się z nim za 30 dolarów – całkiem spora oszczędność. Przed wyjazdem próbujemy się jeszcze rozpytać w wiosce jak wygląda sytuacja w Oszu. Pewien dziadek jest zdziwiony, czemu w ogóle zadajemy takie dziwne pytania? No jak to, przecież tam była wojna – odpowiadamy. On na to: wojna to była w czterdziestym pierwszym roku, teraz to była „maleńka draka”. Jedziemy więc. Droga wiedzie przez bajkowe krajobrazy – wysokie góry usłane „aksamitną” trawą sprawiają wrażenie miękkich i łagodnych. Pośród wzgórz widać jurty i pasące się jaki. Kolory są wręcz nierealne. Krajobraz jak z bajki lub filmu. Ciekawe widoki stanowią też prace prowadzone przez Chińczyków – budują drogę. Niedługo już więc Pamir Highway straci swój „urok” – kto chce przejechać się po wertepach powinien się pospieszyć. Do Osza docieramy już przed 14:00. Okazuje się, że ta „maleńka draka” wcale nie była taka maleńka. Mijamy spalone domy i całe dzielnice, wszędzie zgliszcza. Miasto jest zdemolowane, na ulicach uzbrojeni żołnierze, czołgi, większość sklepów i urzędów pozamykana. Poza tym jednak spokój. Widać, że wszyscy chcą jak najszybciej wrócić do normalności. Wieczorami jednak obowiązuje godzina policyjna – cały czas zdarzają się jeszcze rozróby kirgisko-uzbeckie. Wiele budynków ma na ścianach wypisane wielkimi literami „KG” – znaczy, że jest to własność Kirgizów i nie należy jej niszczyć. Wszystkie spalone domy i sklepy to własność Uzbeków. Wysiadamy z jeepa i od razu wpadamy na Polaka – przesympatyczny Robert siedzi sobie w przy-knajpkowym ogródku i sączy piwko. Dołączamy się. Miło się gada. Dowiadujemy się, że pokonanie odcinka Murgab-Osz (lub odwrotnie) w jeden dzień jest obecnie niemożliwe. A nam się to udało w pól dnia! Niektórzy turyści koczują po kilka dni w Oszu lub Sary Tasz zanim na grube pieniądze znajdą chętnego, który podwiezie ich do granicy. Robert proponuje nam kąpiel w swoim pokoju hotelowym zanim wyruszymy w dalszą drogę – bardzo się przydaje, bo czystej wody nie widzieliśmy już od kilku ładnych dni. Postanawiamy nie zostawać na noc w Oszu i jeszcze tego samego dnia wyjechać do Biszkeku. Mamy do pokonania 660 km przez góry – podróż zajmie całą noc. Mamy szczęście, bo większość samochodów do Biszkeku wyjeżdża wieczorem – jesteśmy więc w samą porę, żeby znaleźć „dzieloną” taksówkę (żaden inny publiczny transport tam nie jeździ). Udaje się to bez problemu. Po kilku godzinach, jeszcze przed godziną policyjną, z pewną ulgą, mimo, że nic złego nam się tam nie przeważyło, opuszczamy Osz.
Read MoreW ciągu 3 godzin docieramy do Sary Tasz – pierwszej wioski w Kirgistanie. Nasz kierowca funduje nam jeszcze śniadanie (co nie jest łatwe – wszystkie knajpy i sklepy na wiosce są pozamykane – z powodu wojny nie ma turystów ani innych chętnych na zakupy) i odjeżdża w stronę granicy chińskiej – ma stamtąd odebrać pracowników swojej organizacji, którzy zostali zawróceni z granicy tadżycko-chińskiej i musieli jechać przez Kirgistan. My próbujemy wydostać się z wioski do Osza – największego miasta w regionie, z którego mamy jechać dalej do Biszkeku. Nie jest to łatwe – praktycznie nikt tam nie jeździ. Możemy wynająć samochód, ale to koszt ok 100 dolarów – nie bardzo nam się ta opcja podoba. I znów uśmiecha się do nas szczęście – łapiemy jeepa, który właśnie odwiózł alpinistów do bazy pod Pikiem Lenina i wraca do Osz. Zabieramy się z nim za 30 dolarów – całkiem spora oszczędność. Przed wyjazdem próbujemy się jeszcze rozpytać w wiosce jak wygląda sytuacja w Oszu. Pewien dziadek jest zdziwiony, czemu w ogóle zadajemy takie dziwne pytania? No jak to, przecież tam była wojna – odpowiadamy. On na to: wojna to była w czterdziestym pierwszym roku, teraz to była „maleńka draka”. Jedziemy więc. Droga wiedzie przez bajkowe krajobrazy – wysokie góry usłane „aksamitną” trawą sprawiają wrażenie miękkich i łagodnych. Pośród wzgórz widać jurty i pasące się jaki. Kolory są wręcz nierealne. Krajobraz jak z bajki lub filmu. Ciekawe widoki stanowią też prace prowadzone przez Chińczyków – budują drogę. Niedługo już więc Pamir Highway straci swój „urok” – kto chce przejechać się po wertepach powinien się pospieszyć. Do Osza docieramy już przed 14:00. Okazuje się, że ta „maleńka draka” wcale nie była taka maleńka. Mijamy spalone domy i całe dzielnice, wszędzie zgliszcza. Miasto jest zdemolowane, na ulicach uzbrojeni żołnierze, czołgi, większość sklepów i urzędów pozamykana. Poza tym jednak spokój. Widać, że wszyscy chcą jak najszybciej wrócić do normalności. Wieczorami jednak obowiązuje godzina policyjna – cały czas zdarzają się jeszcze rozróby kirgisko-uzbeckie. Wiele budynków ma na ścianach wypisane wielkimi literami „KG” – znaczy, że jest to własność Kirgizów i nie należy jej niszczyć. Wszystkie spalone domy i sklepy to własność Uzbeków. Wysiadamy z jeepa i od razu wpadamy na Polaka – przesympatyczny Robert siedzi sobie w przy-knajpkowym ogródku i sączy piwko. Dołączamy się. Miło się gada. Dowiadujemy się, że pokonanie odcinka Murgab-Osz (lub odwrotnie) w jeden dzień jest obecnie niemożliwe. A nam się to udało w pól dnia! Niektórzy turyści koczują po kilka dni w Oszu lub Sary Tasz zanim na grube pieniądze znajdą chętnego, który podwiezie ich do granicy. Robert proponuje nam kąpiel w swoim pokoju hotelowym zanim wyruszymy w dalszą drogę – bardzo się przydaje, bo czystej wody nie widzieliśmy już od kilku ładnych dni. Postanawiamy nie zostawać na noc w Oszu i jeszcze tego samego dnia wyjechać do Biszkeku. Mamy do pokonania 660 km przez góry – podróż zajmie całą noc. Mamy szczęście, bo większość samochodów do Biszkeku wyjeżdża wieczorem – jesteśmy więc w samą porę, żeby znaleźć „dzieloną” taksówkę (żaden inny publiczny transport tam nie jeździ). Udaje się to bez problemu. Po kilku godzinach, jeszcze przed godziną policyjną, z pewną ulgą, mimo, że nic złego nam się tam nie przeważyło, opuszczamy Osz.