20100810 Granica - do Urumchi
Nasz ostatni dzień w Kazachstanie. Słoneczny poranek. Na granicy czeka nas rozczarowanie. Sympatyczny celnik informuje, że przejście jest zamknięte dla obcokrajowców. Okazuje się, że nie jesteśmy nawet na tym przejściu granicznym, na którym myśleliśmy, że jesteśmy… Chyba coś nie zaiskrzyło na łączach we wczorajszej komunikacji z naszym kierowcą TIRa. Nie pozostaje nam nic innego niż pojechać do Chorgosa – przejścia granicznego z prawdziwego zdarzenia. To ponad 200 km.
Szybko dogadujemy się z kierowcą TIRa, który właśnie przyjechał z Chin i jedzie do Almaty. Zabierze nas do rozjazdu (jakieś 100 km), ale musimy poczekać na niego 1,5 h. Czekamy, bo nie mamy wyjścia – nic więcej w naszym kierunku nie jedzie. Na rozjeździe czekamy kolejne 2 godziny – ruch jest tu bardzo mały. W końcu pojawia się starsze małżeństwo w jeepie – podwożą nas do miasteczka oddalonego o 30 km od granicy. Zanim złapiemy podwózkę do celu, łapie nas burza, którą przeczekujemy na stacji benzynowej. Koniec końców na granicę docieramy o 16:30, czyli pół godziny przed zamknięciem. Chyba tylko dzięki temu obie odprawy przebiegają błyskawicznie. Tuż przed 17:00 jesteśmy wreszcie w Chinach!
Od razu szukamy kazachskich TIR-owców. Znajdujemy małą grupkę, ale oni akurat wracają do Kazachstanu. Odsyłają nas jednak na stojankę maszyn jadących do Urumchi. Jedziemy tam śmieszną, trójkołową taksówką przerobioną z Matiza. Kazachowie witają nas ciepło – od razu zostajemy poczęstowani piwem i znajduje się maszyna, która pojedzie do Urumchi. Pojedzcie, tylko nie wiadomo kiedy – coś się zepsuło w resorach i w tej chwili stoi na podnośniku bez kół a chińscy mechanicy coś przy niej spawają. Pojazd nie wygląda na taki, co to ma niebawem wyruszyć w długą drogę. Sam kierowca nie wie, czy pojedzie jeszcze dziś czy dopiero jutro. Nie przejmujemy się tym zbytnio – dalej się integrujemy z Kazachami. Idziemy na obiad – zostajemy poczęstowani chińską wódką (z kukurydzy, bardzo ciekawy smak – według mnie ma aromat ananasów, według Kuby – anyżu).. Miło sobie rozmawiamy, kiedy pojawia się nasz kierowca i oznajmia, że maszyna już naprawiona. Możemy jechać!
Mamy szczęście, bo nasz TIR to nowe Volvo, a kierowca jest wyjątkowo schludny. W środku dużo miejsca, porządek, czyściutko. Wodziciel jest sympatyczny, ma na imię Toliek, jest Uighurem i mieszka przy granicy po stronie Kazachskiej. W trakcie rozmowy dowiadujemy się, że jest tylko 3 lata starszy od nas – a myśmy myśleli, że jest raczej w wieku naszych rodziców. Przynajmniej tak wygląda.
Nasze pierwsze wrażenia z Chin – wszystko jest duże, nowe i uporządkowane. Spory kontrast w porównaniu z „pierdzielnikiem” Azji Centralnej. Nawet najlepiej rozwinięty i najbardziej „cywilizowany” Kazachstan nie miał takiego nowoczesnego terminala na przejściu granicznym i takich wspaniałych autostrad! Drogami jesteśmy po prostu zachwyceni – nowe, szerokie, dobrze oznaczone (drobiazg, że tylko po chińsku i arabsku 😉
W tym optymistycznym nastroju docieramy do Urumchi. Po drodze śpimy z kierowcą na wygodnych łóżkach w kabinie TIRa, przejeżdżamy przez malownicze góry i popijamy tutejszy ulubiony napój chłodzący – słodkie mleko z odrobiną zielonej herbaty
Read MoreSzybko dogadujemy się z kierowcą TIRa, który właśnie przyjechał z Chin i jedzie do Almaty. Zabierze nas do rozjazdu (jakieś 100 km), ale musimy poczekać na niego 1,5 h. Czekamy, bo nie mamy wyjścia – nic więcej w naszym kierunku nie jedzie. Na rozjeździe czekamy kolejne 2 godziny – ruch jest tu bardzo mały. W końcu pojawia się starsze małżeństwo w jeepie – podwożą nas do miasteczka oddalonego o 30 km od granicy. Zanim złapiemy podwózkę do celu, łapie nas burza, którą przeczekujemy na stacji benzynowej. Koniec końców na granicę docieramy o 16:30, czyli pół godziny przed zamknięciem. Chyba tylko dzięki temu obie odprawy przebiegają błyskawicznie. Tuż przed 17:00 jesteśmy wreszcie w Chinach!
Od razu szukamy kazachskich TIR-owców. Znajdujemy małą grupkę, ale oni akurat wracają do Kazachstanu. Odsyłają nas jednak na stojankę maszyn jadących do Urumchi. Jedziemy tam śmieszną, trójkołową taksówką przerobioną z Matiza. Kazachowie witają nas ciepło – od razu zostajemy poczęstowani piwem i znajduje się maszyna, która pojedzie do Urumchi. Pojedzcie, tylko nie wiadomo kiedy – coś się zepsuło w resorach i w tej chwili stoi na podnośniku bez kół a chińscy mechanicy coś przy niej spawają. Pojazd nie wygląda na taki, co to ma niebawem wyruszyć w długą drogę. Sam kierowca nie wie, czy pojedzie jeszcze dziś czy dopiero jutro. Nie przejmujemy się tym zbytnio – dalej się integrujemy z Kazachami. Idziemy na obiad – zostajemy poczęstowani chińską wódką (z kukurydzy, bardzo ciekawy smak – według mnie ma aromat ananasów, według Kuby – anyżu).. Miło sobie rozmawiamy, kiedy pojawia się nasz kierowca i oznajmia, że maszyna już naprawiona. Możemy jechać!
Mamy szczęście, bo nasz TIR to nowe Volvo, a kierowca jest wyjątkowo schludny. W środku dużo miejsca, porządek, czyściutko. Wodziciel jest sympatyczny, ma na imię Toliek, jest Uighurem i mieszka przy granicy po stronie Kazachskiej. W trakcie rozmowy dowiadujemy się, że jest tylko 3 lata starszy od nas – a myśmy myśleli, że jest raczej w wieku naszych rodziców. Przynajmniej tak wygląda.
Nasze pierwsze wrażenia z Chin – wszystko jest duże, nowe i uporządkowane. Spory kontrast w porównaniu z „pierdzielnikiem” Azji Centralnej. Nawet najlepiej rozwinięty i najbardziej „cywilizowany” Kazachstan nie miał takiego nowoczesnego terminala na przejściu granicznym i takich wspaniałych autostrad! Drogami jesteśmy po prostu zachwyceni – nowe, szerokie, dobrze oznaczone (drobiazg, że tylko po chińsku i arabsku 😉
W tym optymistycznym nastroju docieramy do Urumchi. Po drodze śpimy z kierowcą na wygodnych łóżkach w kabinie TIRa, przejeżdżamy przez malownicze góry i popijamy tutejszy ulubiony napój chłodzący – słodkie mleko z odrobiną zielonej herbaty