20100807 Kanion Szaryn
Kanion wydrążony przez rzekę Szaryń nazywany jest Kazachskim Grand Kanionem. Nie widziałam oryginału, ale kazachska wersja robi na mnie olbrzymie wrażenie. Kanion jest po prostu piękny a widoki zapierają dech w piersiach. Zaczynamy przy moście – podwozi nas tam przemiły pan, który na zakończenie podróży obdarowuje nas jeszcze kazachskim winem i czekoladkami. Mamy plan, żeby przejść 10 km kanionem wzdłuż rzeki aż do najpiękniejszej części wąwozu zwanej Doliną Zamków.
Po jakichś 30 minutach marszu spotyka nas nie lada zaskoczenie – ścieżka prowadząca dnem kanionu nagle się urywa. Pozostają dwie możliwości – rzucić się w odmęty rwącej rzeki lub wtelepać na skalisty szczyt wznoszący się nad rzeką i dalszą część trasy pokonać granią. Trawersować zbocza się nie da – za stromo a skały zbyt kruche, wszędzie latające kamienie i piarg. Odwrotu oczywiście nie bierzemy pod uwagę. Przez półtorej godziny wgiełgujemy się do góry – stopy się osuwają, kamole spadają, plecaki ciążą i odbierają równowagę, deszcz zaczyna padać. Wreszcie musimy się poddać – Kuba zarządza odwrót. Przez kolejną godzinę „turlamy” się na dół się – jest zdecydowanie trudniej i mniej przyjemnie niż pod górę. Wreszcie docieramy do rzeki i znajdujemy wspaniałe miejsce na biwak tuż pod rozłożystym drzewem. Jest tu tak przyjemnie, że zostajemy dwa dni. Odpoczywamy, czytamy, przyjmujemy kazachskich gości i podarki od nich w postaci jedzenia i wódki, opalamy się a Kuba topi empetrójkę.
Wreszcie nadchodzi koniec lenistwa – trzeba jednak przedostać się do Doliny Zamków, oddalonej o jakieś 30 km drogą. Jedziemy stopem – najpierw ciężarówką a potem z wycieczką przesympatycznych Kazachów – urządzili sobie spotkanie klasowe po 40 latach od matury. Zebrało się 11 osób, każde mieszka w innym mieście na świecie, poprzednio widzieli się 20 lat temu. „Przyklejamy” się do nich na resztę dnia. Wspólnie spacerujemy dnem kanionu – jest wspaniały. Kilkuset metrowe pionowe ściany rzeczywiście wyglądają jak zamki. Inne formy skalne przypominają potwory i smoki. Potem korzystamy z zaproszenia na ognisko – zostajemy przekarmieni szaszłykami i przepojeni winem. Nasi „abiturienci” podwożą nas jeszcze do rozjazdu w stronę Chin. Wódeczka i koniaczek leją się strumieniami. „Młodzież” śpiewa szlagiery z czasów szkolnych – łącznie z przebojami Seweryna Krajewskiego. W tym optymistycznym nastroju docieramy do rozwiełki, gdzie natychmiast łapiemy ciężarówkę jadącą do granicy. W Kazachstanie bardzo nam się podoba – wszystko nam się tu układa jak z płatka. Następy wpis będzie już z Chin!
Read MorePo jakichś 30 minutach marszu spotyka nas nie lada zaskoczenie – ścieżka prowadząca dnem kanionu nagle się urywa. Pozostają dwie możliwości – rzucić się w odmęty rwącej rzeki lub wtelepać na skalisty szczyt wznoszący się nad rzeką i dalszą część trasy pokonać granią. Trawersować zbocza się nie da – za stromo a skały zbyt kruche, wszędzie latające kamienie i piarg. Odwrotu oczywiście nie bierzemy pod uwagę. Przez półtorej godziny wgiełgujemy się do góry – stopy się osuwają, kamole spadają, plecaki ciążą i odbierają równowagę, deszcz zaczyna padać. Wreszcie musimy się poddać – Kuba zarządza odwrót. Przez kolejną godzinę „turlamy” się na dół się – jest zdecydowanie trudniej i mniej przyjemnie niż pod górę. Wreszcie docieramy do rzeki i znajdujemy wspaniałe miejsce na biwak tuż pod rozłożystym drzewem. Jest tu tak przyjemnie, że zostajemy dwa dni. Odpoczywamy, czytamy, przyjmujemy kazachskich gości i podarki od nich w postaci jedzenia i wódki, opalamy się a Kuba topi empetrójkę.
Wreszcie nadchodzi koniec lenistwa – trzeba jednak przedostać się do Doliny Zamków, oddalonej o jakieś 30 km drogą. Jedziemy stopem – najpierw ciężarówką a potem z wycieczką przesympatycznych Kazachów – urządzili sobie spotkanie klasowe po 40 latach od matury. Zebrało się 11 osób, każde mieszka w innym mieście na świecie, poprzednio widzieli się 20 lat temu. „Przyklejamy” się do nich na resztę dnia. Wspólnie spacerujemy dnem kanionu – jest wspaniały. Kilkuset metrowe pionowe ściany rzeczywiście wyglądają jak zamki. Inne formy skalne przypominają potwory i smoki. Potem korzystamy z zaproszenia na ognisko – zostajemy przekarmieni szaszłykami i przepojeni winem. Nasi „abiturienci” podwożą nas jeszcze do rozjazdu w stronę Chin. Wódeczka i koniaczek leją się strumieniami. „Młodzież” śpiewa szlagiery z czasów szkolnych – łącznie z przebojami Seweryna Krajewskiego. W tym optymistycznym nastroju docieramy do rozwiełki, gdzie natychmiast łapiemy ciężarówkę jadącą do granicy. W Kazachstanie bardzo nam się podoba – wszystko nam się tu układa jak z płatka. Następy wpis będzie już z Chin!