20101213 Śladami Czerwonych Khmerów w Phnom Penh
Mamy już dosyć dużych miast, ale Phnom Penh postanawiamy jednak odwiedzić. Z dwóch powodów – podobno miasto jest urocze i klimatyczne, no i bardzo chcemy zobaczyć Pola Śmierci oraz więzienie S-21, świadectwa zbrodni, jakie popełnili Czerwoni Khmerzy.
Co do uroku i klimatu stolicy Kambodży – trochę się rozczarowujemy. Nie różni się za bardzo od innych azjatyckich miast. Owszem, nadrzeczna promenada jest ładna i schludna, ale znowu, podobnie jak w Siem Reap, mamy wrażenie, że stworzono ją wyłącznie z myślą o turystach kopiując zachodni styl. Za to muzea z pewnością są warte odwiedzenia.
Z samego rana wybieramy się na Pola Śmierci – oddalone o 14 km od miasta miejsce eksterminacji więźniów. Niewielki, zielony plac otoczony drzewami. Z boku muzeum, w którym obejrzeć można dosyć kiepsko zrobiony film. Na tyłach zarośnięte trawą doły – masowe groby, które w tym stanie zaniedbania nie działają zbytnio na wyobraźnię. Działa natomiast, i to bardzo, pomnik poświęcony pamięci ofiar – ogromna stupa z kilkunastopiętrową, szklaną gablotą w której zgromadzone są szczątki zamordowanych ludzi: na samym dole ubrania, wyżej czaszki, nad nimi piszczele, żuchwy i tak dalej… Są tu kości kobiet i mężczyzn, starców i dzieci. Khmerom szkoda było kul, więc tłukli swe ofiary na śmierć metalowymi lub drewnianymi pałkami albo narzędziami, właściwie czym popadło, a dziecięce główki roztrzaskiwali o drzewo. Niektóre czaszki są podpisane: śmierć zadana motyką, drewnianą pałką, młotkiem. Przerażające. Jakoś nie wypadało robić zdjęć. Dosyć mocno zdołowani jedziemy do więzienia Tuol Sleng, zwanego również S-21. Tutaj więziono, przesłuchiwano i torturowano przeciwników systemu oraz „wykształciuchów” (wystarczyło nosić okulary lub znać jakiś język obcy, żeby skazać siebie i cała swoją rodzinę na eksterminację). Kto przeżył „przesłuchania” w S-21 kończył swój żywot na Polach Śmierci. Więzienie było kiedyś szkołą – klasy podzielono na cele prowizorycznymi ściankami z cegieł lub drewna. Długie korytarze wprawiają w przygnębienie. W niektórych pomieszczeniach obejrzeć można fotografie – Khmerzy prowadzili szczegółową dokumentację i fotografowali każdego z więźniów. Najwięcej jest zdjęć nowo przyjętych więźniów, takie „paszportówki”, ale są też fotografie ludzi prawie zagłodzonych na śmierć lub ciał po przesłuchaniach. Jest też ciekawa wystawa dotycząca katów, ludzi wciągniętych w szeregi Khmerów. Wielu z nich żyje sobie spokojnie gdzieś w kambodżańskich wsiach. Można zobaczyć ich zdjęcia z czasów gdy byli strażnikami więziennymi i współczesne, jak pracują w polu, siedzą przy stole z rodzinami.
Na tym kończy się nasza przygoda z Kambodżą. Chcielibyśmy tu jeszcze kiedyś wrócić, bo kraj jest piękny a ludzie niesamowicie przyjaźni – uśmiechnięci, grzeczni, mili.
Read MoreCo do uroku i klimatu stolicy Kambodży – trochę się rozczarowujemy. Nie różni się za bardzo od innych azjatyckich miast. Owszem, nadrzeczna promenada jest ładna i schludna, ale znowu, podobnie jak w Siem Reap, mamy wrażenie, że stworzono ją wyłącznie z myślą o turystach kopiując zachodni styl. Za to muzea z pewnością są warte odwiedzenia.
Z samego rana wybieramy się na Pola Śmierci – oddalone o 14 km od miasta miejsce eksterminacji więźniów. Niewielki, zielony plac otoczony drzewami. Z boku muzeum, w którym obejrzeć można dosyć kiepsko zrobiony film. Na tyłach zarośnięte trawą doły – masowe groby, które w tym stanie zaniedbania nie działają zbytnio na wyobraźnię. Działa natomiast, i to bardzo, pomnik poświęcony pamięci ofiar – ogromna stupa z kilkunastopiętrową, szklaną gablotą w której zgromadzone są szczątki zamordowanych ludzi: na samym dole ubrania, wyżej czaszki, nad nimi piszczele, żuchwy i tak dalej… Są tu kości kobiet i mężczyzn, starców i dzieci. Khmerom szkoda było kul, więc tłukli swe ofiary na śmierć metalowymi lub drewnianymi pałkami albo narzędziami, właściwie czym popadło, a dziecięce główki roztrzaskiwali o drzewo. Niektóre czaszki są podpisane: śmierć zadana motyką, drewnianą pałką, młotkiem. Przerażające. Jakoś nie wypadało robić zdjęć. Dosyć mocno zdołowani jedziemy do więzienia Tuol Sleng, zwanego również S-21. Tutaj więziono, przesłuchiwano i torturowano przeciwników systemu oraz „wykształciuchów” (wystarczyło nosić okulary lub znać jakiś język obcy, żeby skazać siebie i cała swoją rodzinę na eksterminację). Kto przeżył „przesłuchania” w S-21 kończył swój żywot na Polach Śmierci. Więzienie było kiedyś szkołą – klasy podzielono na cele prowizorycznymi ściankami z cegieł lub drewna. Długie korytarze wprawiają w przygnębienie. W niektórych pomieszczeniach obejrzeć można fotografie – Khmerzy prowadzili szczegółową dokumentację i fotografowali każdego z więźniów. Najwięcej jest zdjęć nowo przyjętych więźniów, takie „paszportówki”, ale są też fotografie ludzi prawie zagłodzonych na śmierć lub ciał po przesłuchaniach. Jest też ciekawa wystawa dotycząca katów, ludzi wciągniętych w szeregi Khmerów. Wielu z nich żyje sobie spokojnie gdzieś w kambodżańskich wsiach. Można zobaczyć ich zdjęcia z czasów gdy byli strażnikami więziennymi i współczesne, jak pracują w polu, siedzą przy stole z rodzinami.
Na tym kończy się nasza przygoda z Kambodżą. Chcielibyśmy tu jeszcze kiedyś wrócić, bo kraj jest piękny a ludzie niesamowicie przyjaźni – uśmiechnięci, grzeczni, mili.