20100509 Amman
Z Libanu do Jordanii drogą lądową można się dostać tylko w jeden sposób – przez Syrię. Odległość jest mała (ok 300 km z Bejrutu do Ammanu), ale trzeba przekroczyć dwie granice. W przypadku Syrii oznacza to bulenie podatku wyjazdowego, co jest wkurzające, zwłaszcza, że chodzi tylko o tranzyt. Nam pokonanie całej trasy udało się wyśmienicie. Zarówno że względu na czas jaki zajęła nam podróż jak i w aspekcie finansowym. Nie było żadnych problemów przy przekraczaniu granic i formalności załatwialiśmy błyskawicznie. Co więcej, udało nam się dostać bezpłatną wizę do Jordanii! Z wieczornych rozmów hotelowych dowiedzieliśmy się, że w Akabie, miejscowości położonej nad Morzem Czerwonym na południowym krańcu Jordanii jest specjalna strefa ekonomiczna. Wszyscy, którzy się wybierają do Akaby mają prawo do bezpłatnej, 14-dniowej wizy. Na początku trudno było nam w to uwierzyć, a jednak okazało się to prawdą! Wystarczyło na granicy powiedzieć urzędnikowi, że jedziemy do Akaby bach – mamy darmową wizę. Z Akaba fajne miasto i są tam podobno wspaniałe rafy koralowe – możemy więc wybrać się na nurkowanie a przy okazji zdobyć pieczątkę w paszporcie potwierdzającą naszą obecność w strefie ekonomicznej. Z Bejrutu do Damaszku dostaliśmy się autobusem razem z Marcelo – naszym znajomym Brazylijczykiem. Tam mieliśmy zamiar się rozdzielić. My chcieliśmy przesiąść się do autobusu do Ammanu, a Marcel miał w planach przekroczyć granicę z Jordanią w innym miejscu – wybierał się bowiem do Izraela. Okazało się jednak, że na autobus do Ammanu trzeba sporo czekać (kursują tylko 2 dziennie, a my spóźniliśmy się na poranny) i że bardziej opłaca nam się pojechać z Marcelem i próbować dostać się do Ammanu już po przekroczeniu granicy. To okazało się znakomitą decyzją, gdyż załatwiając formalności wizowe na granicy jordańskiej spotkaliśmy przemiłą panią – Libankę, „stewardessę” w autobusie do Ammanu, która zgodziła się zabrać nas za darmo do stolicy Jordanii.
Amman ma 2,5 mln mieszkańców , ruiny cytadeli na wzgórzu i resztki starożytnego, rzymskiego teatru w centrum (które obecnie poddawane są liftingowi, a co za tym stoi – ogrodzone wielgachnym płotem, tak, że nic nie widać). Poza tym nic więcej się tam nie dzieje. Jest to typowe arabskie miasto, z gatunku tych brzydszych – dominuje kolor piasku, mało jest zieleni i panuje straszliwy upał (mimo, że to dopiero początek maja – podobno najlepszy moment, żeby zwiedzać Jordanię). Wszędzie unosi się kurz – utrudnia oddychanie i ogranicza widoczność. Wieczorem przespacerowaliśmy się po mieście, odwiedziliśmy lokalny targ z warzywami i owocami i stwierdziliśmy, że nic tu po nas – odpoczniemy trochę i wyruszamy na południe kraju – nad Morze Martwe.
Jak pomyśleliśmy, tak zrobiliśmy… Ale nie do końca nam się to udało. Spaliśmy długo, potem sporo czasu poświęciliśmy na aktualizowanie stronki i przepakowywanie rzeczy (część niepotrzebnych, ciężkich gratów chcieliśmy zostawić w hostelu i zabrać w drodze powrotnej do Syrii). Do wyjścia żebraliśmy się tuż przed 15. W drodze na dworzec autobusowy zaczepił nas pewien chłopak. Okazało się, że jest w połowie Polakiem – od dziesięciu lat jednak mieszka z rodzicami w Jordanii. Świetnie mówił po polsku i ucieszył się że spotkania z rodakami. Zaproponował, że pojedzie z nami nad Morze Martwe – musieliśmy tylko poczekać aż skończy pracę. Nam to bardzo pasowało – postawiliśmy w tym czasie zobaczyć cytadelę i pozwiedzać miasto. Po tym popołudniu trochę bardziej polubiliśmy Amman. Pod wieczór zerwał się silny wiatr – przyjemnie chłodził i rozwiał chmurę pyłu znad miasta. Niestety, o umówionej godzinie okazało się, że nasz nowy znajomy wystawił nas do wiatru. Wróciliśmy więc do hostelu i zmieniliśmy plany. Jutro z samego rana jedziemy do Akaby nad Morze Martwe – tuż pod granicę z Arabią Saudyjską.
Read MoreAmman ma 2,5 mln mieszkańców , ruiny cytadeli na wzgórzu i resztki starożytnego, rzymskiego teatru w centrum (które obecnie poddawane są liftingowi, a co za tym stoi – ogrodzone wielgachnym płotem, tak, że nic nie widać). Poza tym nic więcej się tam nie dzieje. Jest to typowe arabskie miasto, z gatunku tych brzydszych – dominuje kolor piasku, mało jest zieleni i panuje straszliwy upał (mimo, że to dopiero początek maja – podobno najlepszy moment, żeby zwiedzać Jordanię). Wszędzie unosi się kurz – utrudnia oddychanie i ogranicza widoczność. Wieczorem przespacerowaliśmy się po mieście, odwiedziliśmy lokalny targ z warzywami i owocami i stwierdziliśmy, że nic tu po nas – odpoczniemy trochę i wyruszamy na południe kraju – nad Morze Martwe.
Jak pomyśleliśmy, tak zrobiliśmy… Ale nie do końca nam się to udało. Spaliśmy długo, potem sporo czasu poświęciliśmy na aktualizowanie stronki i przepakowywanie rzeczy (część niepotrzebnych, ciężkich gratów chcieliśmy zostawić w hostelu i zabrać w drodze powrotnej do Syrii). Do wyjścia żebraliśmy się tuż przed 15. W drodze na dworzec autobusowy zaczepił nas pewien chłopak. Okazało się, że jest w połowie Polakiem – od dziesięciu lat jednak mieszka z rodzicami w Jordanii. Świetnie mówił po polsku i ucieszył się że spotkania z rodakami. Zaproponował, że pojedzie z nami nad Morze Martwe – musieliśmy tylko poczekać aż skończy pracę. Nam to bardzo pasowało – postawiliśmy w tym czasie zobaczyć cytadelę i pozwiedzać miasto. Po tym popołudniu trochę bardziej polubiliśmy Amman. Pod wieczór zerwał się silny wiatr – przyjemnie chłodził i rozwiał chmurę pyłu znad miasta. Niestety, o umówionej godzinie okazało się, że nasz nowy znajomy wystawił nas do wiatru. Wróciliśmy więc do hostelu i zmieniliśmy plany. Jutro z samego rana jedziemy do Akaby nad Morze Martwe – tuż pod granicę z Arabią Saudyjską.