20110620 Road Trip – dzień II – Lodowiecwe mgle
Kolejny dzień pełen wrażeń. Pogoda się spaskudziła i teraz jest typowo islandzka – mżawka, mgła, wilgotno, zimno i niewiele widać. Podobno to typowa pogoda dla okolic Vik. Nic to, niezrażeni kontynuujemy zwiedzanie. Rankiem wybieramy się na bazaltową plażę niedaleko Vik – obwołaną jedną z dziesięciu najpiękniejszych na świecie (to już chyba czwarta plaża z tej listy w naszej kolekcji 🙂 Tutejszy piasek to bazalt i pył wulkaniczny, zupełnie czarny. Fakt, że jest mokro wpływa na zwiększenie intensywności jego barwy. Poza tym ładnie odbijają się w nim nadmorskie klify, ale jakoś nie udaje nam się ująć tego na zdjęciach. Plaża jest ciekawa, bo oprócz wspomnianego wcześniej bazaltu można podziwiać tu wspaniałe klify, na których żyją kolonie maskonurów.
Te przeurocze, czarno-białe ptaszki z zabawnymi, pomarańczowymi dziobami są symbolem Islandii. W Reykiaviku natknęliśmy się nawet na cały sklep poświęcony maskonurom, opatrzony napisem „In puffin we trust”. Na plażach Vik maskonurów jest zatrzęsienie, ale wcale nie tak łatwo je zobaczyć, bo chowają się wysoko na klifach z których nurkują do oceanu przelatując wysoko nad głowami ludzi i widać tylko maleńkie punkciki. Łaziliśmy trochę po klifach, żeby choć na chwilę zobaczyć maskonury z bliska. Kuba, oczywiście z najlepszym efektem. Dla tych, których znudzi spacer po plaży są jeszcze wspaniałe widoki na imponujące skały wystające z oceanu, zwane Reynisdrangar (najwyższa ma ponad 60 m.). Tego dnia, z powodu pogody, są jednak słabo widoczne. Dlatego też opuszczamy to urocze miejsce, by ruszyć w dalszą drogę – do parku narodowego Skaftafel. Droga do parku wiedzie przez wulkaniczną pustynię – jak okiem sięgnąć tylko czarne pola pyłu wulkanicznego, a potem pola zastygłej lawy, która zaczyna już pokrywać się porostami i wygląda jak „miękkie kamienie”. Czujemy się trochę jak na księżycu. Sam Skaftafel jest zieloną oazą pośrodku tej pustyni. To płaskowyż, z którego wypiętrzają się wysokie na ok 1500 m. szczyty, od zachodu sąsiaduje z największym lodowcem Europy – Vatnajökull. Na płaskowyżu wita nas wiosenna trawa (tylko gdzie niegdzie) i kolorowe porosty (kolory blade). Miały być jeszcze wielobarwne kwiaty i przepiękne wrzosy, tworzące kolorową mozaikę, ale niestety, to nie ta pora roku. Poza tym lato w tym roku jest na Islandii opóźnione o miesiąc, w Skaftafell króluje jeszcze głównie szaro-bure przedwiośnie. Chcemy tu zrobić całodniowy trekking – pętlę, która prowadzi dookoła parku narodowego oferując wspaniałe widoki na kolorowy płaskowyż, wodospady i lodowiec. Niestety, pogoda zawodzi na całej linii. Im wchodzimy wyżej tym mgła większa, widoczność słabsza, zimniej i wietrzniej. Wreszcie zaczyna siąpić, potem lać. Zmoknięci, przemarznięci i odrobinę zgubieni we mgle (nie mamy pewności czy idziemy w dobrym kierunku i w którym miejscu pętli tak naprawdę jesteśmy) decydujemy się na odwrót. Potem okazuje się, że byliśmy już sporo za połową trasy i lepiej (i szybciej) byłoby kontynuować marsz. Trudno, widoków i tak podziwiać nie było jak. Decydujemy się na nocleg w pobliżu parku narodowego w nadziei na poprawę pogody i kolejną szansę na obejrzenie lodowca.
Read MoreTe przeurocze, czarno-białe ptaszki z zabawnymi, pomarańczowymi dziobami są symbolem Islandii. W Reykiaviku natknęliśmy się nawet na cały sklep poświęcony maskonurom, opatrzony napisem „In puffin we trust”. Na plażach Vik maskonurów jest zatrzęsienie, ale wcale nie tak łatwo je zobaczyć, bo chowają się wysoko na klifach z których nurkują do oceanu przelatując wysoko nad głowami ludzi i widać tylko maleńkie punkciki. Łaziliśmy trochę po klifach, żeby choć na chwilę zobaczyć maskonury z bliska. Kuba, oczywiście z najlepszym efektem. Dla tych, których znudzi spacer po plaży są jeszcze wspaniałe widoki na imponujące skały wystające z oceanu, zwane Reynisdrangar (najwyższa ma ponad 60 m.). Tego dnia, z powodu pogody, są jednak słabo widoczne. Dlatego też opuszczamy to urocze miejsce, by ruszyć w dalszą drogę – do parku narodowego Skaftafel. Droga do parku wiedzie przez wulkaniczną pustynię – jak okiem sięgnąć tylko czarne pola pyłu wulkanicznego, a potem pola zastygłej lawy, która zaczyna już pokrywać się porostami i wygląda jak „miękkie kamienie”. Czujemy się trochę jak na księżycu. Sam Skaftafel jest zieloną oazą pośrodku tej pustyni. To płaskowyż, z którego wypiętrzają się wysokie na ok 1500 m. szczyty, od zachodu sąsiaduje z największym lodowcem Europy – Vatnajökull. Na płaskowyżu wita nas wiosenna trawa (tylko gdzie niegdzie) i kolorowe porosty (kolory blade). Miały być jeszcze wielobarwne kwiaty i przepiękne wrzosy, tworzące kolorową mozaikę, ale niestety, to nie ta pora roku. Poza tym lato w tym roku jest na Islandii opóźnione o miesiąc, w Skaftafell króluje jeszcze głównie szaro-bure przedwiośnie. Chcemy tu zrobić całodniowy trekking – pętlę, która prowadzi dookoła parku narodowego oferując wspaniałe widoki na kolorowy płaskowyż, wodospady i lodowiec. Niestety, pogoda zawodzi na całej linii. Im wchodzimy wyżej tym mgła większa, widoczność słabsza, zimniej i wietrzniej. Wreszcie zaczyna siąpić, potem lać. Zmoknięci, przemarznięci i odrobinę zgubieni we mgle (nie mamy pewności czy idziemy w dobrym kierunku i w którym miejscu pętli tak naprawdę jesteśmy) decydujemy się na odwrót. Potem okazuje się, że byliśmy już sporo za połową trasy i lepiej (i szybciej) byłoby kontynuować marsz. Trudno, widoków i tak podziwiać nie było jak. Decydujemy się na nocleg w pobliżu parku narodowego w nadziei na poprawę pogody i kolejną szansę na obejrzenie lodowca.