20110618 Reykjavik
No i stało się. Po 14 miesiącach włóczęgi jesteśmy znów w Europie. Jeszcze całkiem daleko od Polski, nawet od samego kontynentu – zawitaliśmy na Islandię!
Chcieliśmy tu przyjechać od dawna. Jakieś trzy lata temu mieliśmy już nawet zaplanowaną podróż, kupione bilety i załatwione urlopy, ale dwa tygodnie przed wyjazdem Kuba rozwalił kolano i z wyjazdu wyszedł klops. Teraz mamy tylko tydzień, zdecydowaliśmy więc, że wypożyczamy samochód i objedziemy wyspę dookoła po jedynej, głównej drodze zwanej ring road’em.
Kraina lodu wita nas pogodą nie taką znów lodową – 10 stopni na plusie i piękne słońce, za to wiatr zimny. Zapomniane kurtki i polary idą w ruch. Przylatujemy rano i od razu udajemy się do naszych hostów z couchsurfingu. W progu wita nas dwójka kilkuletnich dzieciaków, na golasa, bo przecież lato przyszło 🙂 Po krótkiej drzemce zostawiamy graty (po zakupach w Stanach targamy 60 kg bagażu 😉 i lecimy oglądać miasto oraz odebrać Kasię (siostrę Kuby) z dworca) – ostatni tydzień podróży spędzimy we trójkę.
Reykjavík nie jest dużym miastem – mieszka tu ok. 160 tysięcy ludzi (czyli połowa populacji Islandii), jest za to miastem ciekawym i przepięknie położonym nad zatoką w otoczeniu gór. Świeże powietrze, kolorowe, skandynawskie domki, mnóstwo knajpek, ciekawe i zabawne graffiti na murach, artystyczna bohema i mnóstwo leniwych kotów – miasto pełne jest uroczych zakątków a spacer w ich poszukiwaniu to prawdziwa frajda. Nad miastem króluje charakterystyczna wieża Hallgrimskirkja, z której można podziwiać panoramę. My nie mieliśmy okazji jej (w sensie – panoramy) podziwiać, bo nie mogliśmy natrafić na godziny otwarcia). Ludzie są tu wyluzowani i bardzo mili – każdy zamieni z Tobą słowo i odwzajemni uśmiech. Tylko za Polakami nie bardzo przepadają. Naszych rodaków jest tu sporo, i to akurat tych niereprezentacyjnych. Piją, nie znają języków obcych i zabierają robotę miejscowym. A miejscowi w rozmowie z nami dziwią się trochę (i cieszą), że my tu jesteśmy turystycznie a nie za robotą i że po angielsku mówimy. W Reykjaviku chętnie spędziłybyśmy więcej czasu (ja i Kasia, bo Kuba się tam nudził 🙂 ale trzeba ruszać w dalszą drogę.
Read MoreChcieliśmy tu przyjechać od dawna. Jakieś trzy lata temu mieliśmy już nawet zaplanowaną podróż, kupione bilety i załatwione urlopy, ale dwa tygodnie przed wyjazdem Kuba rozwalił kolano i z wyjazdu wyszedł klops. Teraz mamy tylko tydzień, zdecydowaliśmy więc, że wypożyczamy samochód i objedziemy wyspę dookoła po jedynej, głównej drodze zwanej ring road’em.
Kraina lodu wita nas pogodą nie taką znów lodową – 10 stopni na plusie i piękne słońce, za to wiatr zimny. Zapomniane kurtki i polary idą w ruch. Przylatujemy rano i od razu udajemy się do naszych hostów z couchsurfingu. W progu wita nas dwójka kilkuletnich dzieciaków, na golasa, bo przecież lato przyszło 🙂 Po krótkiej drzemce zostawiamy graty (po zakupach w Stanach targamy 60 kg bagażu 😉 i lecimy oglądać miasto oraz odebrać Kasię (siostrę Kuby) z dworca) – ostatni tydzień podróży spędzimy we trójkę.
Reykjavík nie jest dużym miastem – mieszka tu ok. 160 tysięcy ludzi (czyli połowa populacji Islandii), jest za to miastem ciekawym i przepięknie położonym nad zatoką w otoczeniu gór. Świeże powietrze, kolorowe, skandynawskie domki, mnóstwo knajpek, ciekawe i zabawne graffiti na murach, artystyczna bohema i mnóstwo leniwych kotów – miasto pełne jest uroczych zakątków a spacer w ich poszukiwaniu to prawdziwa frajda. Nad miastem króluje charakterystyczna wieża Hallgrimskirkja, z której można podziwiać panoramę. My nie mieliśmy okazji jej (w sensie – panoramy) podziwiać, bo nie mogliśmy natrafić na godziny otwarcia). Ludzie są tu wyluzowani i bardzo mili – każdy zamieni z Tobą słowo i odwzajemni uśmiech. Tylko za Polakami nie bardzo przepadają. Naszych rodaków jest tu sporo, i to akurat tych niereprezentacyjnych. Piją, nie znają języków obcych i zabierają robotę miejscowym. A miejscowi w rozmowie z nami dziwią się trochę (i cieszą), że my tu jesteśmy turystycznie a nie za robotą i że po angielsku mówimy. W Reykjaviku chętnie spędziłybyśmy więcej czasu (ja i Kasia, bo Kuba się tam nudził 🙂 ale trzeba ruszać w dalszą drogę.