20100607 Bandar Abbas – „salam, huiibragam?!” i Wyspa Hormos
Bandar Abbas (to znaczy Port Abbas) to olbrzymie miasto portowe nad Zatoką Perską. Samo w sobie nie jest ciekawe – bardzo przemysłowe, ale stanowi świetną bazę wypadową na pobliskie wyspy – Qeshm i Hormos . Panuje tu największy upał jakiego doświadczyliśmy, a udrękę powiększa ogromna wilgotność powietrza. Naprawdę ciężko jest o tej porze roku wytrzymać na zewnątrz – człowiek momentalnie robi się mokry od stóp do głów, łącznie z całym ubraniem (oczywiście długie nogawki i rękawy obowiązkowe). Jeśli zdarzy ci się przysiąść na chodniku, zostawiasz na nim nieapetyczną, mokrą plamę. Oboje z Kubą nadspodziewanie dobrze znosiliśmy te warunki – mieliśmy sporo werwy a Kuby skóra wcale się nie paskudziła (może dlatego, że jest już zajarana słońcem na heban?).
Tutejsze kobiety naszą bardzo oryginalne stroje, zupełnie inne niż w pozostałych częściach Iranu. Noszą się bardzo tradycyjnie. Zakładają spodnie „aladynki” – kolorowe, błyszczące i bogato zdobione na łydkach cekinami i koralikami. Na to zarzucają kwieciste, barwne chadory. Większość z nich nosi na twarzach specjalne maski – z materiału lub skóry. Wyglądają w nich dosyć złowieszczo: według mnie – jak matki Lorda Vadera, według Maryam – jak siostry Zorro 🙂 I stanowczo odmawiają pozowania do zdjęć. Ale paparazzi Kuba zdołał „wykraść” kilka fotek. W Bandar Abbas nasza ekipa się powiększyła: mieszkaliśmy u trzech chłopaków (Omida, Satara i Sadeha), dołączyła do nas również Tajwanka – Carol. W siódemkę stanowiliśmy zgraną paczkę i naprawdę miło spędzaliśmy czas. Carol ma talent do malowania i zna sztukę chińskiej kaligrafii. W wolnych chwilach dostarczała nam rozrywki szkicując. Zademonstrowała też tradycyjną metodę rozrabiania tuszu i kaligrafowania na bawełnianym papierze. Ja również stanowiłam nie lada atrakcję, gdyż podobno mam świetny perski akcent. Chłopaki zrobili więc sobie że mnie maskotkę i najlepsza dla nich rozrywkę stanowiło uczenie mnie nowych zwrotów w Farsi. Potem musiałam je w kółko powtarzać. Dzwonili nawet do swoich znajomych, żebym mogła im przez telefon zademonstrować czego się nauczyłam. Po trzech dniach miałam już serdecznie dość „salam, huii bragam?!” (znaczy: „cześć, czy masz się dobrze bracie?”). Chłopcy byli bardzo grzeczni i gościnni. Dbali, żeby niczego nam nie brakowało i oczywiście nie pozwalali nam za nic płacić.
Na tę małą, wulkaniczną wyspę płynie się łodziami motorowymi, takimi starego typu. Podróż trwa ok. pół godziny i stanowi niezłą frajdę, gdyż wiatr „urywa” głowę a łódka podskakuje na falach – trzeba uważać na tyłki i kręgosłupy.
Krajobraz wyspy zapiera dech w piersiach – księżycowe, niesamowite skały, słone rzeki, bazaltowy, błyszczący w słońcu piasek, kopalnie czerwonego żwiru i gazele Jest tam tylko jedna osada – poza tym wyspa jest pusta. Udało mi się nawet popływać w kostiumie kąpielowym w „sekretnym miejscu Omida” – taka sztuka rzadko udaje się kobietom w Iranie. Woda w Zatoce Perskiej jest czysta, nie za słona i ciepła jak zupa – na pewno miała ponad 30 stopni. Z ciekawostek – na plaży znaleźliśmy dużego (największego jakiego do tej pory widziałam) żółwia. Niestety, zdechłego.
Read MoreTutejsze kobiety naszą bardzo oryginalne stroje, zupełnie inne niż w pozostałych częściach Iranu. Noszą się bardzo tradycyjnie. Zakładają spodnie „aladynki” – kolorowe, błyszczące i bogato zdobione na łydkach cekinami i koralikami. Na to zarzucają kwieciste, barwne chadory. Większość z nich nosi na twarzach specjalne maski – z materiału lub skóry. Wyglądają w nich dosyć złowieszczo: według mnie – jak matki Lorda Vadera, według Maryam – jak siostry Zorro 🙂 I stanowczo odmawiają pozowania do zdjęć. Ale paparazzi Kuba zdołał „wykraść” kilka fotek. W Bandar Abbas nasza ekipa się powiększyła: mieszkaliśmy u trzech chłopaków (Omida, Satara i Sadeha), dołączyła do nas również Tajwanka – Carol. W siódemkę stanowiliśmy zgraną paczkę i naprawdę miło spędzaliśmy czas. Carol ma talent do malowania i zna sztukę chińskiej kaligrafii. W wolnych chwilach dostarczała nam rozrywki szkicując. Zademonstrowała też tradycyjną metodę rozrabiania tuszu i kaligrafowania na bawełnianym papierze. Ja również stanowiłam nie lada atrakcję, gdyż podobno mam świetny perski akcent. Chłopaki zrobili więc sobie że mnie maskotkę i najlepsza dla nich rozrywkę stanowiło uczenie mnie nowych zwrotów w Farsi. Potem musiałam je w kółko powtarzać. Dzwonili nawet do swoich znajomych, żebym mogła im przez telefon zademonstrować czego się nauczyłam. Po trzech dniach miałam już serdecznie dość „salam, huii bragam?!” (znaczy: „cześć, czy masz się dobrze bracie?”). Chłopcy byli bardzo grzeczni i gościnni. Dbali, żeby niczego nam nie brakowało i oczywiście nie pozwalali nam za nic płacić.
Na tę małą, wulkaniczną wyspę płynie się łodziami motorowymi, takimi starego typu. Podróż trwa ok. pół godziny i stanowi niezłą frajdę, gdyż wiatr „urywa” głowę a łódka podskakuje na falach – trzeba uważać na tyłki i kręgosłupy.
Krajobraz wyspy zapiera dech w piersiach – księżycowe, niesamowite skały, słone rzeki, bazaltowy, błyszczący w słońcu piasek, kopalnie czerwonego żwiru i gazele Jest tam tylko jedna osada – poza tym wyspa jest pusta. Udało mi się nawet popływać w kostiumie kąpielowym w „sekretnym miejscu Omida” – taka sztuka rzadko udaje się kobietom w Iranie. Woda w Zatoce Perskiej jest czysta, nie za słona i ciepła jak zupa – na pewno miała ponad 30 stopni. Z ciekawostek – na plaży znaleźliśmy dużego (największego jakiego do tej pory widziałam) żółwia. Niestety, zdechłego.