20100527 U Rezy (Teheran – dobrze że jego nie przenieśli)
W Teheranie w przeciwieństwie do Syrii, Libanu i Joradni, znalezienie hosta nie jest trudne, na 5 wysłanych próśb 2 osoby były chętne. Po bardzo udanym spotkaniu z Ahmadem i Mahboobeh przenieśliśmy się do Rezy – Ambasadora Teheranu (dla niewtajemniczonych – aktywni członkowie społeczności couchsurfingowej zostają ambasadorami czyli koordynatorami miast i krajów ). Jak przystało na ambasadora, Reza ma obcykane jak należy zajmować się gośćmi – od dokładnego planu dojazdu z instrukcjami w farsi, do podejścia do gości „I sleep late – Exploring Tehran is your job”. Gdy już dotarliśmy do jego domu/pracy (biuro ma drzwi obok na tym samym pietrze) i zostawiliśmy tam bagaże ruszyliśmy w miasto oglądać to, co w weekend było zamknięte. W Teheranie nie ma zbyt wielu ciekawych rzeczy do zwiedzania – bazar to raczej hurtownia tandety, gdzie zaopatrują się miejscowe sklepiki, nie umywa się nawet do bazaru w Damaszku, główny meczet Imama Chomeiniego – żałość. Zaliczyliśmy jeszcze dwa muzea – dywanów (raczej strata pieniędzy) i biżuterii (tu miłe zaskoczenie – wystawa piękna i niezwykle ciekawa, denerwuje jedynie fakt, że turyści płacą pięć razy więcej za wstęp niż lokalsi. Trudno, co zrobić…). Oprócz zwiedzanie w Teheranie czeka na nas kilka obowiązków – najważniejszy – załatwienie wizy do Turkmenistanu. Ambasada jest czynna tylko rano i to przez dwie godziny. Postanawiamy wiec udać się na rekonesans, gdyż podobno wcale nie jest łatwo ją znaleźć. Po drodze idziemy koło ambasady włoskiej – Michał (chłopak z Polski, który robi podobną trasę do nas, ale jest tydzień przed nami – kontaktujemy się z nim i jego dziewczyną mailowo i telefonicznie i mamy nadzieje, że uda nam się spotkać gdzieś w Iranie) wspominał, że ambasadę Turkmenistanu przenieśli w okolice tejże ambasady, więc zaczynamy się rozglądać. Wszyscy dokoła nie mają pojęcia gdzie się obecnie znajduje Turkmeńska ambasada i podają nam adres o którym wiemy, że już nie jest aktualny. No cóż, pytanie komu wierzyć, krajanowi czy tubylcom jest jednak dość oczywiste – i przekonani o tym, że lokalsi nie mają racji, szukamy dalej. Po prawie godzinie szukania i gadania, w końcu się poddajemy i kontynuujemy dalsze zwiedzanie. Czyżby Michał sobie z nas zażartował…?
Kolejny dzień – kolejny cel: Dostać wizę to Turkmenistanu Po nieudanych próbach dodzwonienia się do ambasady turkmeńskiej postanawiamy pobawić się w detektywów – wybieramy się pod nieaktualny adres ambasady, żeby zasięgnąć języka. Zgodnie z tym co mówił Michał, pod podanym adresem odnajdujemy ambasadę Szwajcarii, gdzie w przeciwieństwie do Włoskiej, pan jest bardzo pomocny i przynosi nam na karteczce „zakodowany” w farsi nowy adres placówki. Łapiemy taksówkę, ustalamy cenę i jedziemy… i tu zaskoczenie nie w kierunku ambasady Włoch ale przeciwnym. Trochę się zestresowaliśmy, ale postanawiamy dać szansę taksówkarzowi. Po jakiś 20 minutach naszym oczom ukazuje się … ambasada Włoch – do tej pory nie rozumiem tej zagadki jak to możliwe że w jednym mieście są dwie ambasady w 2 różnych miejscach? Po kolejnych 20 minutach kręcenia się w kółko i szukaniu prawidłowego adresu w końcu trafiamy. Z dokumentami przygotowanymi przez WARMOS (warszawskie biuro, które w pomagało nam załatwić wizy do byłego ZSRR), podchodzimy do okienka płacimy 110$ i po 30 minutach mamy w paszportach, cieplutka 10 dniową wizę to Turkmenistanu, z datami wjazdu i wyjazdu na zakładkę z krajami ościennymi. Jedyne czego nam brakuje to przewodnik i stwierdzimy że mamy parę godzin żeby go nabyć, niestety w księgarni w której jest multum przewodników LP, Azji Centralnej nie ma. Szukamy kolejnej księgarni i cóż za zaskoczenie – przenieśli ja 🙂 Gdy ją w końcu namierzamy, z obiecanych 3 pięter z książkami angielskim, znajdujemy coś wielkości dużego pokoju gdzie o przewodnikach nic nie słyszano… Zmartwieni wracamy do domu, żeby w końcu nadrobić spanie i relacje na stronce. Niestety zdjęć na razie nie będzie… net za wolny
Teraz już smiga, enjoy:
Read MoreKolejny dzień – kolejny cel: Dostać wizę to Turkmenistanu Po nieudanych próbach dodzwonienia się do ambasady turkmeńskiej postanawiamy pobawić się w detektywów – wybieramy się pod nieaktualny adres ambasady, żeby zasięgnąć języka. Zgodnie z tym co mówił Michał, pod podanym adresem odnajdujemy ambasadę Szwajcarii, gdzie w przeciwieństwie do Włoskiej, pan jest bardzo pomocny i przynosi nam na karteczce „zakodowany” w farsi nowy adres placówki. Łapiemy taksówkę, ustalamy cenę i jedziemy… i tu zaskoczenie nie w kierunku ambasady Włoch ale przeciwnym. Trochę się zestresowaliśmy, ale postanawiamy dać szansę taksówkarzowi. Po jakiś 20 minutach naszym oczom ukazuje się … ambasada Włoch – do tej pory nie rozumiem tej zagadki jak to możliwe że w jednym mieście są dwie ambasady w 2 różnych miejscach? Po kolejnych 20 minutach kręcenia się w kółko i szukaniu prawidłowego adresu w końcu trafiamy. Z dokumentami przygotowanymi przez WARMOS (warszawskie biuro, które w pomagało nam załatwić wizy do byłego ZSRR), podchodzimy do okienka płacimy 110$ i po 30 minutach mamy w paszportach, cieplutka 10 dniową wizę to Turkmenistanu, z datami wjazdu i wyjazdu na zakładkę z krajami ościennymi. Jedyne czego nam brakuje to przewodnik i stwierdzimy że mamy parę godzin żeby go nabyć, niestety w księgarni w której jest multum przewodników LP, Azji Centralnej nie ma. Szukamy kolejnej księgarni i cóż za zaskoczenie – przenieśli ja 🙂 Gdy ją w końcu namierzamy, z obiecanych 3 pięter z książkami angielskim, znajdujemy coś wielkości dużego pokoju gdzie o przewodnikach nic nie słyszano… Zmartwieni wracamy do domu, żeby w końcu nadrobić spanie i relacje na stronce. Niestety zdjęć na razie nie będzie… net za wolny
Teraz już smiga, enjoy: