20100906 Szoping w Hong Kongu
Po 5 miesiącach podróżowania człowiekowi zaczyna się chcieć zwyczajnych rzeczy: ot, poleżeć w wannie, wszamać gotowane ziemniaczki, posiedzieć w domu i nic nie robić. Człowiekowi płci żeńskiej dodatkowo tęskni się do zakupów. Idziesz człowieku chińskimi ulicami, wkoło biznesłómeny, ślicznotki na obcasach w najnowszych trendach, a ty od pięciu miesięcy w tych samych portkach. A co dopiero wizyta w Hong Kongu? Tutaj to nie tylko dziewczyny odpicowane, ale chłopaczki również, a może przede – wszystkim. Obcisłe koszulki, dekolty do pępka, szałowe okulary bez szkieł korekcyjnych (w ogóle bez szkieł – oprawki są wystarczająco szałowe), botki na obcasach mimo 30-stopinowego upału, damskie fryzury i biżuteria. Jeden przerażający krzyk mody (Kuba był zdegustowany).
W dodatku Cały Hong Kong to wielkie centrum handlowe. Co drugi budynek to olbrzymi sklep. Tutejsze malle mają po 16 pięter! Gorzej jeszcze, jeśli jesteś człowiekiem płci męskiej – cztery z pięciu sklepów na parterze sprzedają elektronikę. Idziesz ulicą i wszystkie te najnowsze osiągnięcia techniki same włażą w oczy. Wystawy aż kapią od najnowszych modeli aparatów. Ceny niższe niż na zachodzie (zwłaszcza, jeśli trafisz na wyprzedaże). Wokół tyle pokus, nie ma mowy, żeby nie ulec. Idziesz więc do sklepu, kupujesz sprzęt fotograficzny (10% taniej niż w Stanach), sandały (oszczędzasz połowę), szare szpilki dla żony, żeby też coś miała z życia (5 razy tańsze niż w Polsce), i świat od razu staje się piękniejszy! Teraz tylko trzeba dźwigać te wszystkie klamoty w plecaku, ale to drobiazg w porównaniu z frajdą, jaką sprawiają zakupy 🙂
Spodziewaliśmy się, że HK będzie bardziej europejski. Oczekiwaliśmy kamienic takich jak w Londynie i dużo większej liczby białasów. Tymczasem miasto jest bardzo azjatyckie. Budynki to w większości wieżowce, po połowie – nowe, szklane i starsze, lekko zapyziałe, sprawiające wrażenie PRL-owskich. Jedyne ślady europejskości to angielskie nazwy niektórych ulic i wąskie uliczki. Żyrafiaste budynki są ścieśnione i stłoczone do granic możliwości. Idąc ulicą czujesz się jak w głębokim, wąskim kanionie. Potężne budowle cię przytłaczają, wręcz zgniatają. Nieba nie widać. Jest niesamowicie duszno z powodu gorąca, wilgotności, braku cyrkulacji powietrza i niewyobrażalnych wręcz tłumów. Wąskie, jednokierunkowe uliczki są zawsze zakorkowane. Jeżdżą po nich wysokie, dwupoziomowe autobusy i tramwaje (jedyne takie na świecie) – tak żeby komunikacja miejska pasowała wystrojem do reszty miasta. Tutaj wszystko jest piętrowe. Nawet osiedla – ścieśnione na zboczach otaczających wzgórz. To jedno z bardziej niezwykłych miejsc, jakie odwiedziliśmy. Widoki są wspaniałe. Ocean, bajkowe wyspy, palmy, wzgórza i szklane wieżowce, wyglądające jakby wyrastały z wody lub wspinały się po zboczach gór.
W Hong Kongu byliśmy cztery dni – stanowczo za mało. Można tu zwiedzać miasto (polecamy przejażdżkę tramwajem na Wzgórze Wiktorii i wizytę w olbrzymim centrum konferencyjnym, które ma największe na świecie, wysokie na 7 pięter okno z widokiem na ocean), chodzić po górach, pływać kajakiem, jeździć na rowerze, plażować się na okolicznych wyspach i rozkoszować owocami morza. A jak już zmęczczą cie te wszystkie wspaniałości i upał, zawsze możesz schronić się w klimatyzowanej sali kinowej, gdzie puszczają filmy w angielskiej wersji językowej (miła odmiana po ruskiej Azji Centralnej i chińskich Chinach).
Read MoreW dodatku Cały Hong Kong to wielkie centrum handlowe. Co drugi budynek to olbrzymi sklep. Tutejsze malle mają po 16 pięter! Gorzej jeszcze, jeśli jesteś człowiekiem płci męskiej – cztery z pięciu sklepów na parterze sprzedają elektronikę. Idziesz ulicą i wszystkie te najnowsze osiągnięcia techniki same włażą w oczy. Wystawy aż kapią od najnowszych modeli aparatów. Ceny niższe niż na zachodzie (zwłaszcza, jeśli trafisz na wyprzedaże). Wokół tyle pokus, nie ma mowy, żeby nie ulec. Idziesz więc do sklepu, kupujesz sprzęt fotograficzny (10% taniej niż w Stanach), sandały (oszczędzasz połowę), szare szpilki dla żony, żeby też coś miała z życia (5 razy tańsze niż w Polsce), i świat od razu staje się piękniejszy! Teraz tylko trzeba dźwigać te wszystkie klamoty w plecaku, ale to drobiazg w porównaniu z frajdą, jaką sprawiają zakupy 🙂
Spodziewaliśmy się, że HK będzie bardziej europejski. Oczekiwaliśmy kamienic takich jak w Londynie i dużo większej liczby białasów. Tymczasem miasto jest bardzo azjatyckie. Budynki to w większości wieżowce, po połowie – nowe, szklane i starsze, lekko zapyziałe, sprawiające wrażenie PRL-owskich. Jedyne ślady europejskości to angielskie nazwy niektórych ulic i wąskie uliczki. Żyrafiaste budynki są ścieśnione i stłoczone do granic możliwości. Idąc ulicą czujesz się jak w głębokim, wąskim kanionie. Potężne budowle cię przytłaczają, wręcz zgniatają. Nieba nie widać. Jest niesamowicie duszno z powodu gorąca, wilgotności, braku cyrkulacji powietrza i niewyobrażalnych wręcz tłumów. Wąskie, jednokierunkowe uliczki są zawsze zakorkowane. Jeżdżą po nich wysokie, dwupoziomowe autobusy i tramwaje (jedyne takie na świecie) – tak żeby komunikacja miejska pasowała wystrojem do reszty miasta. Tutaj wszystko jest piętrowe. Nawet osiedla – ścieśnione na zboczach otaczających wzgórz. To jedno z bardziej niezwykłych miejsc, jakie odwiedziliśmy. Widoki są wspaniałe. Ocean, bajkowe wyspy, palmy, wzgórza i szklane wieżowce, wyglądające jakby wyrastały z wody lub wspinały się po zboczach gór.
W Hong Kongu byliśmy cztery dni – stanowczo za mało. Można tu zwiedzać miasto (polecamy przejażdżkę tramwajem na Wzgórze Wiktorii i wizytę w olbrzymim centrum konferencyjnym, które ma największe na świecie, wysokie na 7 pięter okno z widokiem na ocean), chodzić po górach, pływać kajakiem, jeździć na rowerze, plażować się na okolicznych wyspach i rozkoszować owocami morza. A jak już zmęczczą cie te wszystkie wspaniałości i upał, zawsze możesz schronić się w klimatyzowanej sali kinowej, gdzie puszczają filmy w angielskiej wersji językowej (miła odmiana po ruskiej Azji Centralnej i chińskich Chinach).