20140926 Jezioro Skadar
Trudno nam się było ruszyć z zatoki Kotorskiej, tak tam pięknie i ciekawie. Zdecydowała prognoza pogody – ma zacząć padać, więc czas najwyższy przenieść się w kolejne, suche miejsce. okazała się bardzo dokładna – miało lunąć o 10 rano i dokładnie o tej porze, gdy pakowaliśmy ostatnie graty do samochodu, spadły pierwsze krople deszczu. Śniadanie tym razem zjedliśmy w knajpie. Było może nieco nietypowe, ale tutejsze czarne risotto z owocami morza smakuje nam tak bardzo, że moglibyśmy je jeść na okrągło.
Kolejny przystanek na naszej trasie to jezioro Skadar – “enty”, wspaniały park narodowy Czarnogóry. Skadar to największe jezioro na Bałkanach i siedziba wielu gatunków ptaków. Lazurowa woda, dywany z lilii wodnych i otaczające to wszystko góry tworzą krajobraz, na który można by patrzeć i patrzeć. I znów jest to miejsce, gdzie nie można się nudzić – kajaki, wycieczki łodzią w poszukiwaniu ptaków, szlaki górskie, pływanie, a dla Jurka atrakcja specjalna – pociągi (tory biegną przez most na jeziorze i przejażdżka zwykłym osobowym pod względem widoków przebija większość płatnych atrakcji turystycznych).
Zatrzymujemy się w maleńkim miasteczku Virpazar, tym razem na kwaterze (zimno!). Miasteczko w sezonie jest pewnie do bólu oblegane przez turystów. Teraz jednak jest pusto i bardzo przyjemnie.
I znów włóczymy po szlakach, pływamy łodzią i zwiedzamy okoliczne wioski. Szczęście nie zawsze nam dopisuje – jakoś nie możemy na tym wyjeździe porządnie połazić po górach. Wybrany przez nas szlak na “Sophię Loren” (pagór nazwany tak przez lokalsów ze względu na charakterystyczny kształt dwóch wierzchołków) jest aktualnie zamknięty – rozpoczął się właśnie okres rozrodczy żmiji skaczącej (poprawna nazwa to chyba żmija nosoroga) Ukąszenia tego gatunku mogą być śmiertelne dla człowieka – posłusznie rezygnujemy więc z Sophii Loren. Wybieramy inna, polecaną przez tubylców trasę, ale też nie udaje nam się jej skończyć ze względu na obecność dzikich psów oraz wspomnianych wcześniej żmij – spotykamy jeden zdechły egzemplarz na ścieżce i stwierdzamy, że nie mamy ochoty na konfrontację z żywym. Rezygnujemy, a szkoda, bo szlak zapowiada się pięknie. Najbardziej zachwycają nas rosnące dosłownie wszędzie i w zastraszających ilościach zioła: szałwia, tymianek, oregano. Zapach jest niesamowity. Zbieramy trochę tego ‘towaru” i nawet udaje nam się go przetransportować do Polski.
Kolejnego dnia robimy wyprawę do (podobno) najlepszej knajpy w Czarnogórze – mieści się w Rijeka Cerniovica, maleńkiej mieścince, siedzibie dawnej rezydencji letniej czarnogórskich monarchów. Obecnie miasteczko sprawia nieco przygnębiające wrażenie. Chyba, że pójdzie się nad rzekę – tam bajkowy krajobraz, kilka knajp i największa atrakcja – uroczy, zabytkowy, kamienny mostek, pod którym w niesamowicie czystej, głębokiej i nierealnie turkusowej wodzie pływają kaczki i gęsi. Jurek zachwycony ptakami, my – jedzeniem. Marynowany karp to po prostu rarytas!
Przez okoliczne pagóry wiedzie bardzo ciekawy szlak turystyczny. W końcu jakiś udaje się zaliczyć, mimo, że nie jest to łatwe. Przewodnik jakoś milczy o przekraczaniu górskiego, dosyć głębokiego i rwącego potoku oraz stromych, błotnistych podejściach, które trzeba pokonywać prawie że na czworaka. Mimo to dajemy radę, nawet z naszymi dwoma słodkimi ciężarami na plecach (u Kuby) i brzuchu (u mnie). Szlak jest naprawdę ciekawy, a trudy wspinaczki wynagradza fantastyczny widok na dolinę i rzekę. Kolejny raz mamy problem, żeby opuścić miejscówkę i jednak ruszyć w dalsza drogę.
Czarnogóra wymiata!
Read MoreKolejny przystanek na naszej trasie to jezioro Skadar – “enty”, wspaniały park narodowy Czarnogóry. Skadar to największe jezioro na Bałkanach i siedziba wielu gatunków ptaków. Lazurowa woda, dywany z lilii wodnych i otaczające to wszystko góry tworzą krajobraz, na który można by patrzeć i patrzeć. I znów jest to miejsce, gdzie nie można się nudzić – kajaki, wycieczki łodzią w poszukiwaniu ptaków, szlaki górskie, pływanie, a dla Jurka atrakcja specjalna – pociągi (tory biegną przez most na jeziorze i przejażdżka zwykłym osobowym pod względem widoków przebija większość płatnych atrakcji turystycznych).
Zatrzymujemy się w maleńkim miasteczku Virpazar, tym razem na kwaterze (zimno!). Miasteczko w sezonie jest pewnie do bólu oblegane przez turystów. Teraz jednak jest pusto i bardzo przyjemnie.
I znów włóczymy po szlakach, pływamy łodzią i zwiedzamy okoliczne wioski. Szczęście nie zawsze nam dopisuje – jakoś nie możemy na tym wyjeździe porządnie połazić po górach. Wybrany przez nas szlak na “Sophię Loren” (pagór nazwany tak przez lokalsów ze względu na charakterystyczny kształt dwóch wierzchołków) jest aktualnie zamknięty – rozpoczął się właśnie okres rozrodczy żmiji skaczącej (poprawna nazwa to chyba żmija nosoroga) Ukąszenia tego gatunku mogą być śmiertelne dla człowieka – posłusznie rezygnujemy więc z Sophii Loren. Wybieramy inna, polecaną przez tubylców trasę, ale też nie udaje nam się jej skończyć ze względu na obecność dzikich psów oraz wspomnianych wcześniej żmij – spotykamy jeden zdechły egzemplarz na ścieżce i stwierdzamy, że nie mamy ochoty na konfrontację z żywym. Rezygnujemy, a szkoda, bo szlak zapowiada się pięknie. Najbardziej zachwycają nas rosnące dosłownie wszędzie i w zastraszających ilościach zioła: szałwia, tymianek, oregano. Zapach jest niesamowity. Zbieramy trochę tego ‘towaru” i nawet udaje nam się go przetransportować do Polski.
Kolejnego dnia robimy wyprawę do (podobno) najlepszej knajpy w Czarnogórze – mieści się w Rijeka Cerniovica, maleńkiej mieścince, siedzibie dawnej rezydencji letniej czarnogórskich monarchów. Obecnie miasteczko sprawia nieco przygnębiające wrażenie. Chyba, że pójdzie się nad rzekę – tam bajkowy krajobraz, kilka knajp i największa atrakcja – uroczy, zabytkowy, kamienny mostek, pod którym w niesamowicie czystej, głębokiej i nierealnie turkusowej wodzie pływają kaczki i gęsi. Jurek zachwycony ptakami, my – jedzeniem. Marynowany karp to po prostu rarytas!
Przez okoliczne pagóry wiedzie bardzo ciekawy szlak turystyczny. W końcu jakiś udaje się zaliczyć, mimo, że nie jest to łatwe. Przewodnik jakoś milczy o przekraczaniu górskiego, dosyć głębokiego i rwącego potoku oraz stromych, błotnistych podejściach, które trzeba pokonywać prawie że na czworaka. Mimo to dajemy radę, nawet z naszymi dwoma słodkimi ciężarami na plecach (u Kuby) i brzuchu (u mnie). Szlak jest naprawdę ciekawy, a trudy wspinaczki wynagradza fantastyczny widok na dolinę i rzekę. Kolejny raz mamy problem, żeby opuścić miejscówkę i jednak ruszyć w dalsza drogę.
Czarnogóra wymiata!