20140923 Zatoka Kotorska i Park Narodowy Lovcen
Czarnogóra przywitała nas wspaniałymi krajobrazami, piękna pogoda i słońcem. Jesteśmy pod wrażeniem tego kraju i tak naprawdę dopiero teraz czujemy, że jesteśmy na wakacjach.
Nasz pierwszy przystanek to zatoka Kotorska. Niesamowite miejsce! Zatoka ma bardzo nietypowy kształt, jest otoczona górami, a od Morza Adriatyckiego oddziela ja jedynie wąziutka cieśnina. Jest po prostu przepiękna! Do tego nie można się tu nudzić: są tu dwa ciekawe pasma górskie z dobrze utrzymanymi i oznaczonymi szlakami, trasy rowerowe, kajaki, urocze miasteczka zbudowane przez Wenecjan. Spokojnie można by posiedzieć kilka tygodni i się nie nudzić.
My mamy tylko kilka dni. Lokujemy się na autocampie, w ogrodzie jakichś ludzi, pomiędzy winoroślami a drzewkami oliwnymi (oprócz nas jest tylko para młodych krajanów, którzy przyjechali stopem). Warunki na kempingu są raczej spartańskie, ale oprócz syfu mamy zachodnie kibelki (to na czarnogórskich polach namiotowych rarytas), prysznic i garaż, w którym urządzono kuchnię. Da się przeżyć, zwłaszcza, że do namiotu wracamy tylko spać. Acha – plaża jakieś 50 metrów od nas 🙂 Robimy z Jurkiem wyprawy na oglądanie ogromnych statków wycieczkowych – to jedna z ulubionych rozrywek naszego syna.
Ale też, oczywiście, nie lenimy się i zwiedzamy. Na pierwszy ogień idzie Perast – maleńkie miasteczko jakby żywcem wyjęte z Włoch. Ma urocza starówkę, a jego główna atrakcją sa wycieczki łodzią na pobliska wysepkę z malowniczym kościółkiem. Potem przenosimy się do największego miasta regionu – Kotoru. Tutaj też podziwiamy starówkę a dodatkowo wdrapujemy się kilkaset metrów w górę po murach obronnych do fortecy, z której rozpościera się przepiękny widok na miasto i spora część zatoki.
Kolejny dzień poświęcamy na zwiedzanie Parku Narodowego Lovcen. Lovcen, masyw górski z czterema wierzchołkami, to inaczej Czarna Góra, od której to nazwę wzięło państwo. Na jednym z wierzchołków zbudowano (a właściwie to nadal się buduje) mauzoleum. Pal licho betonowego potworka – widoki jakie roztaczają się z drogi dojazdowej, schodków na dojściu i dziedzińca przed mauzoleum zapierają dech w piersiach. Widać prawie cała Czarnogórę, kawałek Chorwacji i Albanii, pasmo górskie Durmitur, Adriatyk i jezioro Skadar. Ten widok w moim prywatnym rankingu wygrywa z widokami w Himalajach czy ze szczytu Elbrusa. Jest nie do opisania, a obawiam się, że i zdjęcia nie oddadzą całego piękna tego miejsca. W drodze powrotnej na kemping odwiedzamy jeszcze Njegusi – mała wioskę w górach, słynąca z wyrobu wina, serów i wędzonej, surowej szynki. Nabywamy trochę tamtejszych specjałów i urządzamy sobie piknik-kolację na plaży. Sery i szynka są obłędne! Żałujemy tylko, że nie pomyśleliśmy o oliwkach – świetnie by pasowały do tego zestawu.
Read MoreNasz pierwszy przystanek to zatoka Kotorska. Niesamowite miejsce! Zatoka ma bardzo nietypowy kształt, jest otoczona górami, a od Morza Adriatyckiego oddziela ja jedynie wąziutka cieśnina. Jest po prostu przepiękna! Do tego nie można się tu nudzić: są tu dwa ciekawe pasma górskie z dobrze utrzymanymi i oznaczonymi szlakami, trasy rowerowe, kajaki, urocze miasteczka zbudowane przez Wenecjan. Spokojnie można by posiedzieć kilka tygodni i się nie nudzić.
My mamy tylko kilka dni. Lokujemy się na autocampie, w ogrodzie jakichś ludzi, pomiędzy winoroślami a drzewkami oliwnymi (oprócz nas jest tylko para młodych krajanów, którzy przyjechali stopem). Warunki na kempingu są raczej spartańskie, ale oprócz syfu mamy zachodnie kibelki (to na czarnogórskich polach namiotowych rarytas), prysznic i garaż, w którym urządzono kuchnię. Da się przeżyć, zwłaszcza, że do namiotu wracamy tylko spać. Acha – plaża jakieś 50 metrów od nas 🙂 Robimy z Jurkiem wyprawy na oglądanie ogromnych statków wycieczkowych – to jedna z ulubionych rozrywek naszego syna.
Ale też, oczywiście, nie lenimy się i zwiedzamy. Na pierwszy ogień idzie Perast – maleńkie miasteczko jakby żywcem wyjęte z Włoch. Ma urocza starówkę, a jego główna atrakcją sa wycieczki łodzią na pobliska wysepkę z malowniczym kościółkiem. Potem przenosimy się do największego miasta regionu – Kotoru. Tutaj też podziwiamy starówkę a dodatkowo wdrapujemy się kilkaset metrów w górę po murach obronnych do fortecy, z której rozpościera się przepiękny widok na miasto i spora część zatoki.
Kolejny dzień poświęcamy na zwiedzanie Parku Narodowego Lovcen. Lovcen, masyw górski z czterema wierzchołkami, to inaczej Czarna Góra, od której to nazwę wzięło państwo. Na jednym z wierzchołków zbudowano (a właściwie to nadal się buduje) mauzoleum. Pal licho betonowego potworka – widoki jakie roztaczają się z drogi dojazdowej, schodków na dojściu i dziedzińca przed mauzoleum zapierają dech w piersiach. Widać prawie cała Czarnogórę, kawałek Chorwacji i Albanii, pasmo górskie Durmitur, Adriatyk i jezioro Skadar. Ten widok w moim prywatnym rankingu wygrywa z widokami w Himalajach czy ze szczytu Elbrusa. Jest nie do opisania, a obawiam się, że i zdjęcia nie oddadzą całego piękna tego miejsca. W drodze powrotnej na kemping odwiedzamy jeszcze Njegusi – mała wioskę w górach, słynąca z wyrobu wina, serów i wędzonej, surowej szynki. Nabywamy trochę tamtejszych specjałów i urządzamy sobie piknik-kolację na plaży. Sery i szynka są obłędne! Żałujemy tylko, że nie pomyśleliśmy o oliwkach – świetnie by pasowały do tego zestawu.