20100830 Shanghai
Wielka metropolia: szklane wieżowce i XIX-wieczna architektura europejska, nowoczesne dzielnice biznesowe i zapyziałe chatki na starówce, jednym słowem kosmopolityczny mix. Jesteśmy oczarowani tym miejscem, jedyny minus – pogoda. Jest straszliwie gorąco, wilgotno i duszno. Podczas naszego pobytu dodatkowo często lało i było burzowo, co trochę nam utrudniało życie. Mieszkamy w samym centrum, w dawnej francuskiej dzielnicy u postrzelonego Niemca Marka, i jego angielskiego kumpla – Sama. Chłopaki są mili i wyluzowani.
Zażywamy miejskich rozrywek, zwiedzamy miasto na rowerze, odwiedzamy Expo oraz pobliską „Chińską Wenecję” i nareszcie najadamy się do syta europejskim jedzeniem! Szanghaj jest nowocześniejszy od Pekinu i panuje tu zupełnie inna atmosfera. Ulice nie są tak szerokie (to znacznie utrudnia poruszanie się na rowerze), ruch jest mniej uporządkowany, no i na każdym kroku spotykasz tu „białasa”. Bardzo dużo expatów z całego świata – najwięcej facetów, którzy przyjeżdżają tu za pracą i po dziewczyny 🙂 Nasi znajomi: Mark, Sam i Włoch Manfred (u którego zorganizowaliśmy pizza party, gdyż jako jedyny posiadał piekarnik) wszyscy mają chińskie dziewczyny (no może poza Markiem, którego dziewczyna, Jenny wychowała się w Australii – jest jednak z pochodzenia Tajwanką). W sklepach można kupić dosłownie wszystko, ale ku mojej rozpaczy czekolada jest kosmicznie droga (Chinczycy prawie wcale jej nie jedzą), podobnie jak ser żółty – to tutaj towar luksusowy. Oczywiście mozarella, którą kupiliśmy do pizzy nie przypadła do gustu Manfredowi (on, jak zresztą większość Włochów mieszkających za granicą, sprowadza sobie oryginalne jedzenie z ojczyzny). Kręcił nosem na składniki, które kupiliśmy (ja też nie byłam do końca przekonana np. do dziwnych drożdży instant), ale efekt końcowy był zadowalający. Manfred stwierdził nawet, że pizza smakowała „jak w domu” 🙂 i zamroził sobie resztkę surowego ciasta pizzowego na przyszłość 🙂
W Szanghaju odwiedziliśmy słynny Bund – europejską dzielnicę pełną „zachodniowyglądających” kamienic i knajpek oraz Pudong – najnowocześniejszą dzielnicę biznesową pełną szklanych „dziwolągów’ do nieba (tak, tak – to tu znajduje się słynny „budynek z dziurką” i „wieża z kulkami”). Na zakończenie naszego pobytu zostaliśmy zaproszeni do Jenny na prawdziwie cihińską ceremonię parzenia herbaty. Bardzo przyjemny rytuał – herbatkę (która jest przepyszna) pije się przez trzy godziny (lub dłużej). Okazuje się, że nie mieliśmy pojęcia o herbacie ani o jej piciu. Przy przyżądzaniu napoju znaczenie ma wszystko – woda, dzbanuszek, sposób nalewania wody i wsypywania herbaty. Newet nie przypuszczaliśmy, że wykład o piciu herbaty może być taki ciekawy. Jenny naprawdę się tym interesuje, dużo wie i w fajny sposób potrafi tę wiedzę przekazać. Myśli nawet o tym, aby zająć się parzeniem herbaty zawodowo. A my uważamy, że to świetny pomysł – sami chętnie zapłacilibyśmy za taki kurs i pokaz i jesteśmy przekonani, że wielu turystów tez się skusi.
Read MoreZażywamy miejskich rozrywek, zwiedzamy miasto na rowerze, odwiedzamy Expo oraz pobliską „Chińską Wenecję” i nareszcie najadamy się do syta europejskim jedzeniem! Szanghaj jest nowocześniejszy od Pekinu i panuje tu zupełnie inna atmosfera. Ulice nie są tak szerokie (to znacznie utrudnia poruszanie się na rowerze), ruch jest mniej uporządkowany, no i na każdym kroku spotykasz tu „białasa”. Bardzo dużo expatów z całego świata – najwięcej facetów, którzy przyjeżdżają tu za pracą i po dziewczyny 🙂 Nasi znajomi: Mark, Sam i Włoch Manfred (u którego zorganizowaliśmy pizza party, gdyż jako jedyny posiadał piekarnik) wszyscy mają chińskie dziewczyny (no może poza Markiem, którego dziewczyna, Jenny wychowała się w Australii – jest jednak z pochodzenia Tajwanką). W sklepach można kupić dosłownie wszystko, ale ku mojej rozpaczy czekolada jest kosmicznie droga (Chinczycy prawie wcale jej nie jedzą), podobnie jak ser żółty – to tutaj towar luksusowy. Oczywiście mozarella, którą kupiliśmy do pizzy nie przypadła do gustu Manfredowi (on, jak zresztą większość Włochów mieszkających za granicą, sprowadza sobie oryginalne jedzenie z ojczyzny). Kręcił nosem na składniki, które kupiliśmy (ja też nie byłam do końca przekonana np. do dziwnych drożdży instant), ale efekt końcowy był zadowalający. Manfred stwierdził nawet, że pizza smakowała „jak w domu” 🙂 i zamroził sobie resztkę surowego ciasta pizzowego na przyszłość 🙂
W Szanghaju odwiedziliśmy słynny Bund – europejską dzielnicę pełną „zachodniowyglądających” kamienic i knajpek oraz Pudong – najnowocześniejszą dzielnicę biznesową pełną szklanych „dziwolągów’ do nieba (tak, tak – to tu znajduje się słynny „budynek z dziurką” i „wieża z kulkami”). Na zakończenie naszego pobytu zostaliśmy zaproszeni do Jenny na prawdziwie cihińską ceremonię parzenia herbaty. Bardzo przyjemny rytuał – herbatkę (która jest przepyszna) pije się przez trzy godziny (lub dłużej). Okazuje się, że nie mieliśmy pojęcia o herbacie ani o jej piciu. Przy przyżądzaniu napoju znaczenie ma wszystko – woda, dzbanuszek, sposób nalewania wody i wsypywania herbaty. Newet nie przypuszczaliśmy, że wykład o piciu herbaty może być taki ciekawy. Jenny naprawdę się tym interesuje, dużo wie i w fajny sposób potrafi tę wiedzę przekazać. Myśli nawet o tym, aby zająć się parzeniem herbaty zawodowo. A my uważamy, że to świetny pomysł – sami chętnie zapłacilibyśmy za taki kurs i pokaz i jesteśmy przekonani, że wielu turystów tez się skusi.