20100811 Urumchi
Chiny z bliska nie wyglądają już tak różowo. Wystarczy zajrzeć w zaułek głównej ulicy, za nasyp autostrady, za budynek i już widać wszechobecny bałagan i syf. Mamy wrażenie, że to dopiero przedsmak tego co nas czeka – tak naprawdę prowincja Xinjang, w której jesteśmy nie jest typowo chińska. Jest zamieszkała głównie przez Uighurów, którzy są muzułmanami i bliżej im do Kazachów i Kirgizów niż Chińczyków. To właśnie w tej prowincji (a głównie w Urumchi) miały miejsce walki, o których głośno było ostatnio na świecie. Lali się Chińczycy z Uighurami. Uighurowie mają własną religię, własny język (z rodziny tureckich), pewną autonomię i nawet własną strefę czasową (funkcjonują według czasu kazachskiego a nie pekińskiego, jak reszta Chin).
Miasto jest podzielone na strefy: muzułmańską i chińską. Uighurowie nie zapuszczają się raczej w dzielnice chińskie i odwrotnie. Naszym gospodarzem jest Abom, 26-letni Uighur. Na miejscu przeżywamy lekki szok –Abom mieszka razem z dwoma współlokatorami w całkiem dużym, można powiedzieć trzypokojowym mieszkaniu. Ale na tym pozytywy się kończą. Mieszkanie jest tak zaniedbane i brudne, jak jeszcze nigdy nie widzieliśmy. Podłoga dosłownie się lepi. Nic dziwnego, skoro chłopaki żyją według ogólnie przyjętych w Chinach zasad – tam gdzie stoję wyrzucam wszystkie śmieci, pety, popiół z papierosów i, oczywiście, pluję. Jest bieżąca woda (zimna), ale nie ma wanny ani nawet niczego w rodzaju prysznica. Jedynym wyposażeniem kuchni jest zlew. Pierwsze, co robimy, gdy tylko Abom wychodzi do pracy to sprzątanie. Zamiatamy i myjemy podłogę – nic innego w pokoju nie ma. Mamy plan, żeby przenieść się do hotelu, ale pojawiają się inni goście Aboma (Malezyjczyk Elam i Niemiec o wdzięcznym nazwisku Jan Warschawsky 🙂 Robi się przyjemna atmosfera, sam gospodarz też jest sympatyczny. Postanawiamy więc zignorować niewygody i zostać.
Wspólnie z Elamem, który dosyć dobrze zna miasto i co ważniejsze, mówi po chińsku, zwiedzamy Urumchi przy okazji załatwiając wszystkie „ważne” sprawy. Słyszeliśmy, że Urumchi ma świetny bazar elektroniczny – Kuba bardzo nastawił się na kupno nowego aparatu (a przynajmniej obiektywu). Bardzo się jednak rozczarowaliśmy. W Chinach wcale nie jest już tanio. Owszem, jedzenie jest tanie, ale reszta – pociągi, autobusy, samoloty, ubrania i elektronika w cenach europejskich. Naszym kolejnym przystankiem jest Xi’an. Jedziemy tam najtańszym pociągiem (tzw. twarde siedzenia) – nie dlatego że chcemy (podróż ma trwać 24 h!), ale że musimy (wszystkie miejsca leżące wyprzedane na 10 dni naprzód).
Ten dzień to jedno wielkie rozczarowanie. Postanawiamy poprawić sobie humor wieczornym wyjściem w dużym gronie couchsurfingowców i znajomych Aboma. Idziemy na „nocny market”. Po zmroku główne ulice miasta zmieniają się w kolorowe aleje usłane przenośnymi grillami – można zjeść wszystkie specjały świata łącznie z robalami (na razie jeszcze nie próbowaliśmy). Zadowoliliśmy się szaszłykami z baraniny, wątróbek, nerek, serc i ścięgien. Niektóre pyszne, innych zjedliśmy mniej 🙂 Wieczór zaliczamy do bardzo udanych.
Read MoreMiasto jest podzielone na strefy: muzułmańską i chińską. Uighurowie nie zapuszczają się raczej w dzielnice chińskie i odwrotnie. Naszym gospodarzem jest Abom, 26-letni Uighur. Na miejscu przeżywamy lekki szok –Abom mieszka razem z dwoma współlokatorami w całkiem dużym, można powiedzieć trzypokojowym mieszkaniu. Ale na tym pozytywy się kończą. Mieszkanie jest tak zaniedbane i brudne, jak jeszcze nigdy nie widzieliśmy. Podłoga dosłownie się lepi. Nic dziwnego, skoro chłopaki żyją według ogólnie przyjętych w Chinach zasad – tam gdzie stoję wyrzucam wszystkie śmieci, pety, popiół z papierosów i, oczywiście, pluję. Jest bieżąca woda (zimna), ale nie ma wanny ani nawet niczego w rodzaju prysznica. Jedynym wyposażeniem kuchni jest zlew. Pierwsze, co robimy, gdy tylko Abom wychodzi do pracy to sprzątanie. Zamiatamy i myjemy podłogę – nic innego w pokoju nie ma. Mamy plan, żeby przenieść się do hotelu, ale pojawiają się inni goście Aboma (Malezyjczyk Elam i Niemiec o wdzięcznym nazwisku Jan Warschawsky 🙂 Robi się przyjemna atmosfera, sam gospodarz też jest sympatyczny. Postanawiamy więc zignorować niewygody i zostać.
Wspólnie z Elamem, który dosyć dobrze zna miasto i co ważniejsze, mówi po chińsku, zwiedzamy Urumchi przy okazji załatwiając wszystkie „ważne” sprawy. Słyszeliśmy, że Urumchi ma świetny bazar elektroniczny – Kuba bardzo nastawił się na kupno nowego aparatu (a przynajmniej obiektywu). Bardzo się jednak rozczarowaliśmy. W Chinach wcale nie jest już tanio. Owszem, jedzenie jest tanie, ale reszta – pociągi, autobusy, samoloty, ubrania i elektronika w cenach europejskich. Naszym kolejnym przystankiem jest Xi’an. Jedziemy tam najtańszym pociągiem (tzw. twarde siedzenia) – nie dlatego że chcemy (podróż ma trwać 24 h!), ale że musimy (wszystkie miejsca leżące wyprzedane na 10 dni naprzód).
Ten dzień to jedno wielkie rozczarowanie. Postanawiamy poprawić sobie humor wieczornym wyjściem w dużym gronie couchsurfingowców i znajomych Aboma. Idziemy na „nocny market”. Po zmroku główne ulice miasta zmieniają się w kolorowe aleje usłane przenośnymi grillami – można zjeść wszystkie specjały świata łącznie z robalami (na razie jeszcze nie próbowaliśmy). Zadowoliliśmy się szaszłykami z baraniny, wątróbek, nerek, serc i ścięgien. Niektóre pyszne, innych zjedliśmy mniej 🙂 Wieczór zaliczamy do bardzo udanych.