20110331 Valparadiso
W Chile nie pobędziemy długo. Przylecieliśmy tutaj, bo akurat do Santiago były najtańsze bilety lotnicze. Wcale nie jest łatwo dostać się z Nowej Zelandii do Ameryki Południowej. A właściwie, łatwo to może i jest, ale też koszmarnie drogo.
Nasz wyjazd powoli dobiega końca. Kupiliśmy już bilety powrotne (na koniec czerwca). A to oznacza, że na Amerykę Południową i Środkową mamy niecałe trzy miesiące. To bardzo mało. Dlatego też decydujemy się jechać jak najszybciej do Boliwii, która zajmuje pierwsze miejsce naszych wymarzonych miejscówek w Ameryce Łacińskiej. No może zaraz za Patagonią, którą tym razem musimy sobie odpuścić – pogoda nie ta (zaczyna się tam właśnie zima) no i czasu tak mało… Skoro już jednak jesteśmy w Chile to jedziemy jeszcze do Valparaiso, nadmorskiego miasteczka oddalonego niewiele ponad 100 km od Santiago. Valparaiso znajduje się na liście UNESCO i jest uważane za kulturalną stolicę Chile. To miasto artystów i siedzibą bohemy chilijskiej.
Pierwsze wrażenia są bardzo nieprzyjemne (i na szczęście mylne). Oczy rażą paskudne i zaniedbane budynki, bałagan, rozgardiasz i brud. Ale wystarczy oddalić się odrobinę od centrum miasta w kierunku wzgórz i klimat zmienia się o 180 stopni. Urocze, wąziutkie i bardzo, baardzo strome uliczki a przy nich stareńkie, kolorowe kamienice, malowidła na murach. że wzgórz rozpościera się fantastyczny widok na całe miasto. Stąd nawet szary, brudny i śmierdzący port wygląda uroczo i tajemniczo. Moglibyśmy całymi dniami spacerować w labiryncie uliczek wynajdując kolejne miejsca do pstrykania zdjęć. Ja nie mogę się nasycić wspaniałym klimatem tego miejsca. Odwiedzamy dom Pablo Nerudy zamieniony teraz na muzeum. Podobno nie zmieniono tu nic od śmierci poety. Dom przycupnął na szczycie jednego że wzgórz i jest niesamowity. Zaprojektowany i urządzony całkowicie przez Nerudę. Widać artystyczną duszę i szalone pomysły, a widok że wszystkich pomieszczeń jest przepiękny. Niestety, nie można robić zdjęć – Kubie udało się jednak ukradkiem „pstryknąć” łazienkę poety. W Valparaiso zostajemy 3 dni i pędzimy dalej, do Argentyny.
Read MoreNasz wyjazd powoli dobiega końca. Kupiliśmy już bilety powrotne (na koniec czerwca). A to oznacza, że na Amerykę Południową i Środkową mamy niecałe trzy miesiące. To bardzo mało. Dlatego też decydujemy się jechać jak najszybciej do Boliwii, która zajmuje pierwsze miejsce naszych wymarzonych miejscówek w Ameryce Łacińskiej. No może zaraz za Patagonią, którą tym razem musimy sobie odpuścić – pogoda nie ta (zaczyna się tam właśnie zima) no i czasu tak mało… Skoro już jednak jesteśmy w Chile to jedziemy jeszcze do Valparaiso, nadmorskiego miasteczka oddalonego niewiele ponad 100 km od Santiago. Valparaiso znajduje się na liście UNESCO i jest uważane za kulturalną stolicę Chile. To miasto artystów i siedzibą bohemy chilijskiej.
Pierwsze wrażenia są bardzo nieprzyjemne (i na szczęście mylne). Oczy rażą paskudne i zaniedbane budynki, bałagan, rozgardiasz i brud. Ale wystarczy oddalić się odrobinę od centrum miasta w kierunku wzgórz i klimat zmienia się o 180 stopni. Urocze, wąziutkie i bardzo, baardzo strome uliczki a przy nich stareńkie, kolorowe kamienice, malowidła na murach. że wzgórz rozpościera się fantastyczny widok na całe miasto. Stąd nawet szary, brudny i śmierdzący port wygląda uroczo i tajemniczo. Moglibyśmy całymi dniami spacerować w labiryncie uliczek wynajdując kolejne miejsca do pstrykania zdjęć. Ja nie mogę się nasycić wspaniałym klimatem tego miejsca. Odwiedzamy dom Pablo Nerudy zamieniony teraz na muzeum. Podobno nie zmieniono tu nic od śmierci poety. Dom przycupnął na szczycie jednego że wzgórz i jest niesamowity. Zaprojektowany i urządzony całkowicie przez Nerudę. Widać artystyczną duszę i szalone pomysły, a widok że wszystkich pomieszczeń jest przepiękny. Niestety, nie można robić zdjęć – Kubie udało się jednak ukradkiem „pstryknąć” łazienkę poety. W Valparaiso zostajemy 3 dni i pędzimy dalej, do Argentyny.