20110328 Santiago - Avocadoland
Dziesięć godzin na pokładzie samolotu, niesmaczny obiad, jajecznica z proszku na śniadanie, cztery filmy na DVD i już jesteśmy na innym kontynencie, konkretnie w Chile. A czujemy się jakbyśmy byli na innej planecie. Wszystko jest tu tak różne od Nowej Zelandii! No właściwie to są góry, ale to jedyne podobieństwo. Krajobraz w kolorach piasku i ziemi. Szaro, buro i sucho. Nad miastem unosi się smog. Tyle smogu, że nie widać otaczających miasto szczytów Andów. A szkoda… Samo Santiago przy pierwszym spotkaniu nie budzi sympatii. Jakoś tak tu szaro, brudno, licho. W architekturze eklektyzm. Kolonialne kamienice sąsiadują z potworkami z wielkiej płyty i szklanymi wieżowcami. To efekt lokalizacji. Trzęsienia ziemi zrobiły swoje. Średnio co 20 lat Chile nawiedza katastrofalne trzęsienie ziemi, co 5 lat – silne, kilka razy w miesiącu – pomniejsze. Dla mieszkańców to normalka. Buduje się budynki, które to wytrzymają. Ich uroda nie jest najważniejszą cechą.
W Santiago mieszkamy u couchsurfingowców – przesympatycznych Natalii i Ignacio. Pierwszej nocy, chyba na powitanie – trzęsienie ziemi. Ale to jedno z tych słabszych (z punktu widzenia Chilijczyków), może 6 stopni w skali Richtera? Mieszkamy na 13 piętrze 22-piętrowego wieżowca. Nasz budynek podobno tylko się bujał (tak jest zaprojektowany). Podobno, bo sami nie wiemy. Nawet się nie obudziliśmy 🙂 W mieszkaniu nic nie trzęsło, nie było żadnych zniszczeń, o trzęsieniu ziemi dowiedzieliśmy się po fakcie. Natalię poinformowali w pracy przy kawie. Ot, u nas na przerwie w pracy narzeka się na pogodę, w Santiago – na trzęsienia ziemi. Przy bliższym poznaniu okazuje się, że miasto jednak da się lubić. że wzgórz i wieżowców panorama Santiago jest przepiękna. Zwłaszcza przy zachodzie słońca i odrobinie szczęścia, kiedy nie ma smogu. Widać wtedy ośnieżone szyty gór. Poza tym pełno tu klimatycznych miejsc, małych uliczek, kafejek, uroczych kościołów. Ludzie, a szczególnie nasi gospodarze są przesympatyczni. Wszyscy mili, uśmiechnięci, pomocni i wyrozumiali dla mojego dukania po hiszpańsku. No i jeszcze jedno – pełno tu avocado. Jedzą je wszyscy, do wszystkiego (dodają nawet w McDonaldzie do hamburgerów 🙂 Avocado to chilijski owoc narodowy. A my je bardzo lubimy. Jest tu pyszne i w miarę tanie (szczególnie w porównaniu z cenami tego owocu w Polsce. Raczymy naszych gospodarzy zupą z avocado (przepis znaleźliśmy w Internecie, bo tu się w takiej postaci go nie jada). Oni, natomiast raczą nas typowymi chilijskimi drinkami, terremoto (znaczy trzęsienie ziemi a składa się że słodkiego, musującego wina z sorbetem ananasowym) i maremoto (znaczy tsunami, skład taki sam jak terremoto + owoce
Read MoreW Santiago mieszkamy u couchsurfingowców – przesympatycznych Natalii i Ignacio. Pierwszej nocy, chyba na powitanie – trzęsienie ziemi. Ale to jedno z tych słabszych (z punktu widzenia Chilijczyków), może 6 stopni w skali Richtera? Mieszkamy na 13 piętrze 22-piętrowego wieżowca. Nasz budynek podobno tylko się bujał (tak jest zaprojektowany). Podobno, bo sami nie wiemy. Nawet się nie obudziliśmy 🙂 W mieszkaniu nic nie trzęsło, nie było żadnych zniszczeń, o trzęsieniu ziemi dowiedzieliśmy się po fakcie. Natalię poinformowali w pracy przy kawie. Ot, u nas na przerwie w pracy narzeka się na pogodę, w Santiago – na trzęsienia ziemi. Przy bliższym poznaniu okazuje się, że miasto jednak da się lubić. że wzgórz i wieżowców panorama Santiago jest przepiękna. Zwłaszcza przy zachodzie słońca i odrobinie szczęścia, kiedy nie ma smogu. Widać wtedy ośnieżone szyty gór. Poza tym pełno tu klimatycznych miejsc, małych uliczek, kafejek, uroczych kościołów. Ludzie, a szczególnie nasi gospodarze są przesympatyczni. Wszyscy mili, uśmiechnięci, pomocni i wyrozumiali dla mojego dukania po hiszpańsku. No i jeszcze jedno – pełno tu avocado. Jedzą je wszyscy, do wszystkiego (dodają nawet w McDonaldzie do hamburgerów 🙂 Avocado to chilijski owoc narodowy. A my je bardzo lubimy. Jest tu pyszne i w miarę tanie (szczególnie w porównaniu z cenami tego owocu w Polsce. Raczymy naszych gospodarzy zupą z avocado (przepis znaleźliśmy w Internecie, bo tu się w takiej postaci go nie jada). Oni, natomiast raczą nas typowymi chilijskimi drinkami, terremoto (znaczy trzęsienie ziemi a składa się że słodkiego, musującego wina z sorbetem ananasowym) i maremoto (znaczy tsunami, skład taki sam jak terremoto + owoce