20101129 Pod płotem u Sułtana Brunei
Brunei nam się podoba, bo:
Jest ładne
Jest czyste
Mieszkańcy są mili, pomocni, bezinteresowni i nie tak zepsuci przez turystów jak mieszkań malezyjskiej części Borneo
Miało być drogo a jest tanio
Oczywiście ceny są tu wyższe niż w Malezji, ale przynajmniej turysta indywidualny nie jest gnębiony i ma do wyboru wiele opcji.
Udajemy się od razu do Bandar Seri Begawan – najdłuższa nazwa stolicy najmniejszego odwiedzonego przez nas do tej pory kraju (trudno wymówić, jeszcze trudniej zapamiętać, ale można się przyzwyczaić 😉 Autobus z portu do miasta nam ucieka sprzed nosa (następny za 4 h, jak przyjedzie następny prom), ale sympatyczny Brunejczyk podwozi nas te 70 km do miasta i wysadza pod samiutkim hostelem. W Brunei dominują drogie hotele, ale jeśli, plecakowcu, chcesz tani hostel, to masz – jeden w całym państwie, ale jest (przyklejony do centrum sportu i rekreacji, służy głównie jako baza noclegowa dla wycieczek szkolnych i dla dzieciaków podczas zawodów sportowych). Pokoje czyściutkie, w każdym klimatyzacja, bonus w postaci możliwości korzystania z fajnego basenu. Żeby nie było zbyt pięknie daje o sobie znać pech:
W basenie kąpać się nie można – wszyscy brunejscy ratownicy „obstawiają’ jakieś zawody na morzu – w związku z tym wszystkie brunejskie baseny nieczynne.
Największy i najpiękniejszy meczet w kraju Jame’Asr Hassanil Bolkiah zamknięty dla niewiernych turystów, bo zbliża się jakieś święto i trzeba go ustroić. Meczet jest naprawdę piękny i robi niesamowite wrażenie. Ja widziałam tylko z zewnątrz (kobiety muszą się ubrać w czador, który można wypożyczyć na miejscu, ale jak meczet nieczynny, to się czadory nie wypożyczają), ale Kubie udało się przemknąć chyłkiem do środka i cyknąć kilka fotek – popatrzcie sobie.
Pałacu Sułtana zwiedzać nie można. To akurat wiedzieliśmy – Sułtan otwiera drzwi dla plebsu tylko 3 dni w roku (we wrześniu, zdaje się), ale mieliśmy nadzieję przynajmniej zobaczyć to cacko z zewnątrz. Podobno można – ale my nie wyśledziliśmy jak. Wkoło policja – pilnują, żeby nikt się nie przemknął. Jest podobno na tyłach pałacu jakiś park ogólnodostępny, ale nikt nie wiedział gdzie. Można też popłynąć łódką, ale my już nie mamy czasu i nie jesteśmy do końca pewni, czy to prawda. W piekielnym upale oglądamy więc płot Sułtana Brunei i na tym się kończy.
Odwiedziliśmy za to pływającą wioskę – widoki jakich byście się w Brunei nie spodziewali (no my się przynajmniej nie spodziewaliśmy) – wszystko na zdjęciach.
I trzeba jeszcze raz wspomnieć o przesympatycznych Brunejczykach – wszyscy życzliwi i uśmiechnięci. W Brunejskich slumsach przechodził koło nas młody chłopach z rozkręconym na cały regulator boom boxem (a może była to po prostu komórka, w każdym razie – dyskoteka na kółkach). Gdy nas zobaczył, ściszył muzykę, uśmiechnął się i powiedział „welcome to Brunei!”, a potem rozkręcił na powrót muzykę i poszedł sobie. W „dobrej” dzielnicy, za to, gdy błądziliśmy po autostradzie w poszukiwaniu meczetu, młody chłopak zatrzymał auto i podwiózł nas dokąd chcieliśmy, bo „przecież niedługo zacznie padać i nie można tak w deszczu, po ciemku chodzić ulicami” – miłe, prawda?
Read MoreJest ładne
Jest czyste
Mieszkańcy są mili, pomocni, bezinteresowni i nie tak zepsuci przez turystów jak mieszkań malezyjskiej części Borneo
Miało być drogo a jest tanio
Oczywiście ceny są tu wyższe niż w Malezji, ale przynajmniej turysta indywidualny nie jest gnębiony i ma do wyboru wiele opcji.
Udajemy się od razu do Bandar Seri Begawan – najdłuższa nazwa stolicy najmniejszego odwiedzonego przez nas do tej pory kraju (trudno wymówić, jeszcze trudniej zapamiętać, ale można się przyzwyczaić 😉 Autobus z portu do miasta nam ucieka sprzed nosa (następny za 4 h, jak przyjedzie następny prom), ale sympatyczny Brunejczyk podwozi nas te 70 km do miasta i wysadza pod samiutkim hostelem. W Brunei dominują drogie hotele, ale jeśli, plecakowcu, chcesz tani hostel, to masz – jeden w całym państwie, ale jest (przyklejony do centrum sportu i rekreacji, służy głównie jako baza noclegowa dla wycieczek szkolnych i dla dzieciaków podczas zawodów sportowych). Pokoje czyściutkie, w każdym klimatyzacja, bonus w postaci możliwości korzystania z fajnego basenu. Żeby nie było zbyt pięknie daje o sobie znać pech:
W basenie kąpać się nie można – wszyscy brunejscy ratownicy „obstawiają’ jakieś zawody na morzu – w związku z tym wszystkie brunejskie baseny nieczynne.
Największy i najpiękniejszy meczet w kraju Jame’Asr Hassanil Bolkiah zamknięty dla niewiernych turystów, bo zbliża się jakieś święto i trzeba go ustroić. Meczet jest naprawdę piękny i robi niesamowite wrażenie. Ja widziałam tylko z zewnątrz (kobiety muszą się ubrać w czador, który można wypożyczyć na miejscu, ale jak meczet nieczynny, to się czadory nie wypożyczają), ale Kubie udało się przemknąć chyłkiem do środka i cyknąć kilka fotek – popatrzcie sobie.
Pałacu Sułtana zwiedzać nie można. To akurat wiedzieliśmy – Sułtan otwiera drzwi dla plebsu tylko 3 dni w roku (we wrześniu, zdaje się), ale mieliśmy nadzieję przynajmniej zobaczyć to cacko z zewnątrz. Podobno można – ale my nie wyśledziliśmy jak. Wkoło policja – pilnują, żeby nikt się nie przemknął. Jest podobno na tyłach pałacu jakiś park ogólnodostępny, ale nikt nie wiedział gdzie. Można też popłynąć łódką, ale my już nie mamy czasu i nie jesteśmy do końca pewni, czy to prawda. W piekielnym upale oglądamy więc płot Sułtana Brunei i na tym się kończy.
Odwiedziliśmy za to pływającą wioskę – widoki jakich byście się w Brunei nie spodziewali (no my się przynajmniej nie spodziewaliśmy) – wszystko na zdjęciach.
I trzeba jeszcze raz wspomnieć o przesympatycznych Brunejczykach – wszyscy życzliwi i uśmiechnięci. W Brunejskich slumsach przechodził koło nas młody chłopach z rozkręconym na cały regulator boom boxem (a może była to po prostu komórka, w każdym razie – dyskoteka na kółkach). Gdy nas zobaczył, ściszył muzykę, uśmiechnął się i powiedział „welcome to Brunei!”, a potem rozkręcił na powrót muzykę i poszedł sobie. W „dobrej” dzielnicy, za to, gdy błądziliśmy po autostradzie w poszukiwaniu meczetu, młody chłopak zatrzymał auto i podwiózł nas dokąd chcieliśmy, bo „przecież niedługo zacznie padać i nie można tak w deszczu, po ciemku chodzić ulicami” – miłe, prawda?