20140918 Mostar i źródła Buny
Wreszcie sucho i ciepło, a nawet upalnie. Wystarczyło wyskoczyć do Bośni. Jesteśmy tu po drodze do Dubrownika. Od razu nam się poprawiły humory, bo pogoda w końcu nie straszy, ludzie jacyś milsi, jest taniej i ogólnie mniej turystycznie.
Naszym celem jest Mostar – miasto z przepiękna starówka i słynnym mostem. Spędzamy tu pół dnia włócząc się po uliczkach, ale głównie – przesiadując w pobliżu mostu. Kuba robi zdjęcia, a Jurek oddaje się swojej najnowszej pasji – wrzucaniu kamieni do wody (najpierw z mostu – 20 metrów, potem do kałuży). Mamy też nadzieję na widowisko w postaci skoków z mostu do rzeki. W Mostarze jest nawet specjalny klub amatorów tej rozrywki. Niestety, chętnych na skok wielu nie ma. Dwóch młodych skoczków przymierzało się, co prawda, do skoku – włazili na barierki, zastygali w pozach “do skoku”, ale wyraźnie czekali na zachętę finansową, a że nie było komu sypnąć groszem to i skoku się nie doczekaliśmy.
Wstąpiliśmy tez do jednej z tutejszych restauracji, głównie po to, by z jej tarasu zrobić dobre zdjęcie mostu, ale przypadkowo trafiliśmy na pyszne jedzenie). Czego się nie tkniemy w tej Bośni to się udaje 🙂
Mostar to jedno z miast, które mocno ucierpiało podczas konfliktu bałkańskiego. Teraz po wojnie w większości miejsc nie ma już śladu. Turyści wybierają się do tak zwanej “linii frontu”, czyli miejsca, gdzie naprawdę przebiegała linia największych walk – jest tam kilka pokaźnych ruin, których nie odrestaurowano i teraz stanowią atrakcję turystyczną – fotkę trzasnęliśmy i my.
Bonusem dnia jest wypad do źródeł rzeki Buny. Źródło to jest jednym z najobfitszych w Europie – ogromna masa lodowatej wody wypływa z jaskini. Obrazek jak z pocztówki, zwłaszcza, ze u wlotu jaskini na skale przycupnął malowniczy budynek, “Dom Derwisza”. Nastrój psuja nieco nachalne restauracje wciśnięte w krajobraz po obu stronach rzeki. Ale i tak jest ładnie.
Buna ma tylko 9 km długości a woda w niej jest lodowata (temperatura 8 stopni Celsjusza), ale za to czyściutka. Mamy to szczęście, że nasz kemping znajduje się bezpośrednio nad rzeka i możemy gapić się na nia i kapać do woli, choć na tę ostatnią rozrywkę, oprócz Jurka, nie ma wielu amatorów. Rodzinka, która prowadzi kemping jest bardzo miła. “Parking mama”, jak każe na siebie mówić matka gospodarza, jest oczarowana naszymi dzieciakami i ciagle wpada pogadać (mówi dużo i tylko po Bośniacku, ale zupełnie nie przeszkadza jej, że rozumiemy dziesiata część jej wypowiedzi) oraz przynosi nam smakołyki. Tym razem Bośnia jest tylko na dwa dni. Już jutro zbieramy klamoty i przenosimy się do Dubrownika, ale po drodze odwiedzamy jeszcze wodospady Kravice – ot taka sobie woda, całkiem ładna, nawet czysta, choć brzegi zafajdane złomem i połamanymi dechami. Atrakcji jest możliwość kapieli tuż obok wodospadów – frajda, choć woda lodwata.
Read MoreNaszym celem jest Mostar – miasto z przepiękna starówka i słynnym mostem. Spędzamy tu pół dnia włócząc się po uliczkach, ale głównie – przesiadując w pobliżu mostu. Kuba robi zdjęcia, a Jurek oddaje się swojej najnowszej pasji – wrzucaniu kamieni do wody (najpierw z mostu – 20 metrów, potem do kałuży). Mamy też nadzieję na widowisko w postaci skoków z mostu do rzeki. W Mostarze jest nawet specjalny klub amatorów tej rozrywki. Niestety, chętnych na skok wielu nie ma. Dwóch młodych skoczków przymierzało się, co prawda, do skoku – włazili na barierki, zastygali w pozach “do skoku”, ale wyraźnie czekali na zachętę finansową, a że nie było komu sypnąć groszem to i skoku się nie doczekaliśmy.
Wstąpiliśmy tez do jednej z tutejszych restauracji, głównie po to, by z jej tarasu zrobić dobre zdjęcie mostu, ale przypadkowo trafiliśmy na pyszne jedzenie). Czego się nie tkniemy w tej Bośni to się udaje 🙂
Mostar to jedno z miast, które mocno ucierpiało podczas konfliktu bałkańskiego. Teraz po wojnie w większości miejsc nie ma już śladu. Turyści wybierają się do tak zwanej “linii frontu”, czyli miejsca, gdzie naprawdę przebiegała linia największych walk – jest tam kilka pokaźnych ruin, których nie odrestaurowano i teraz stanowią atrakcję turystyczną – fotkę trzasnęliśmy i my.
Bonusem dnia jest wypad do źródeł rzeki Buny. Źródło to jest jednym z najobfitszych w Europie – ogromna masa lodowatej wody wypływa z jaskini. Obrazek jak z pocztówki, zwłaszcza, ze u wlotu jaskini na skale przycupnął malowniczy budynek, “Dom Derwisza”. Nastrój psuja nieco nachalne restauracje wciśnięte w krajobraz po obu stronach rzeki. Ale i tak jest ładnie.
Buna ma tylko 9 km długości a woda w niej jest lodowata (temperatura 8 stopni Celsjusza), ale za to czyściutka. Mamy to szczęście, że nasz kemping znajduje się bezpośrednio nad rzeka i możemy gapić się na nia i kapać do woli, choć na tę ostatnią rozrywkę, oprócz Jurka, nie ma wielu amatorów. Rodzinka, która prowadzi kemping jest bardzo miła. “Parking mama”, jak każe na siebie mówić matka gospodarza, jest oczarowana naszymi dzieciakami i ciagle wpada pogadać (mówi dużo i tylko po Bośniacku, ale zupełnie nie przeszkadza jej, że rozumiemy dziesiata część jej wypowiedzi) oraz przynosi nam smakołyki. Tym razem Bośnia jest tylko na dwa dni. Już jutro zbieramy klamoty i przenosimy się do Dubrownika, ale po drodze odwiedzamy jeszcze wodospady Kravice – ot taka sobie woda, całkiem ładna, nawet czysta, choć brzegi zafajdane złomem i połamanymi dechami. Atrakcji jest możliwość kapieli tuż obok wodospadów – frajda, choć woda lodwata.