20110413 Potosi - Skąd się bierze srebro
Boliwijczycy twierdzą, że Potosi było kiedyś najbogatszym miastem na ziemi. A wszystko to dzięki wspaniałej górze Cerro Rico – bogatej w złoża srebra, cynku i mnóstwa innych minerałów. Dziś miasto ma lata świetności za sobą, złoża srebra prawie się już wyczerpały. Teraz Potosi jest już „tylko” najwyżej położonym miastem na ziemi (leży na 4000m.). Z ponad 100 tys. populacji miasta połowa nadal jest górnikami (wydobywają głównie cynk, a jak się komuś poszczęści to i trochę srebra ukopie), a „druga połowa robi w turystyce – znaczy, zabiera Gringos do kopalni, żeby oglądali pierwszą połówkę przy pracy.
Naczytaliśmy się, oj naczytaliśmy o tych kopalniach (powstał nawet słynny dokumentalny film „Devil’s mine”, czy jakoś tak – podobno wstrząsający obraz przedstawiający katorżnicze warunki pracy górników boliwijskich. Tak na marginesie, przewodnikiem filmowców i głównym bohaterem filmu był Senor Raul we własnej osobie – właściciel pijackiej agencji, która nas zabrała na pustynię solną. Świat jednak jest mały.)
Wycieczka do kopalni ma być przerażająca, wstrząsająca i niebezpieczna. Niebezpieczna to się zgodzę – przy takiej ilości nachlanych górników i przewodników pod ziemią, w walących się tunelach, gdzie każdy ma dostęp do nieograniczonej ilości dynamitu może być odrobinę niebezpiecznie. Górnicy rzeczywiście pracują w trudnych warunkach – kopalniane korytarze są wilgotne (w niektórych woda po kostki), niskie (często trzeba chodzić na czworaka), bywają zimne lub gorące od wydobywających się gazów. Proszę mnie nie zrozumieć źle, ja pracę tych ludzi szanuję i nie umniejszam ich znaczenia, ale mam wrażenie, że miejsce, w które zabrano nas na wycieczkę to taka typowa szopka dla turystów. Prawdziwej pracy górników nie widzieliśmy. Poza tym sami górnicy dumni są że swego zajęcia i nie bardzo mają ochotę, żeby zmienić swoją sytuację i niebezpieczne warunki pracy. Większość kopalni to spółdzielnie, własność samych górników i nie chcą oni pracować na etacie (znaczy również – nie chcą ubezpieczenia zdrowotnego, emerytury i 15 dni urlopu co 3 miesiące). A to dlatego, że wtedy trzeba przychodzić do pracy codziennie, 6 dni w tygodniu po osiem godzin, no i nie można pić. A przecież żaden szanujący się górnik nie będzie robił na trzeźwiaka. Ci górnicy, z którymi rozmawialiśmy chwalą sobie, że mogą pracować ile chcą (głównie 4-5 h dziennie) i kiedy chcą (mogą nie pojawić się na kopalni przez miesiąc). Poza tym każdy z nich skrycie marzy, że trafi na olbrzymie złoża minerałów, które ustawi go na całe życie (a pracując na etacie trzeba oddać wszystko właścicielowi kopalni). Ile taki górnik zarabia nie idzie się dowiedzieć (podobno tajemnica, no i zależy ile i czego ukopie).
Dzień pracy (jaki widzieliśmy my) wygląda tak, że górnicy spotykają się rano (ale nie za wcześnie, bez przesady, wyspać się trzeba) i przy wejściu do tuneli „nastrajają do pracy” gawędząc, żując kokę i popijając 96% spiryt z trzciny cukrowej (dosyć smaczny, dobrze wchodzi nawet bez popity 🙂 Nastrajają się tak że dwie godziny, potem wchodzą do tuneli, robią „bum” dynamitem a następnie młoteczkami i kilofami (czasem, rzadziej, używają też młotów pneumatycznych) wygrzebują złoża minerałów, które potem wytachują na górę na własnych plecach lub na wózkach jak z Indiany Jones’a. W trakcie pracy nie jedzą, żują tylko kokę i popijają słodkie, kolorowe napoje (dostarczane im przez turystów, obowiązkiem każdego Gringo przed zejściem do kopalni jest zakupienie odpowiedniej ilości koki i napojów, które potem wręcza się zapracowanym górnikom), które przepijają wspomnianym wcześniej spirytem. Górnik po zmianie ledwo wytacza się z tunelu (widzieliśmy jednego, który nie mógł stać o własnych siłach). Dodatkowo co tydzień (najczęściej w piątek) górnicy składają ofiary bożkowi zwanemu Tio (czyli Wujaszek, od jego posążków aż roi się w kopalnianych tunelach) dziękując za wydobyte minerały. Ofiary składają z własnych wątrób, gdyż rytuał polega na chlaniu spirytu z trzciny cukrowej. Jeśli w danym tygodniu nie ma za co dziękować, bo podziemnych zdobyczy nie było, znaczy to, że trzeba chlać więcej, żeby w kolejnym tygodniu urobek był lepszy. Bardzo ciekawe doświadczenie, taka wycieczka do kopalni…
Read MoreNaczytaliśmy się, oj naczytaliśmy o tych kopalniach (powstał nawet słynny dokumentalny film „Devil’s mine”, czy jakoś tak – podobno wstrząsający obraz przedstawiający katorżnicze warunki pracy górników boliwijskich. Tak na marginesie, przewodnikiem filmowców i głównym bohaterem filmu był Senor Raul we własnej osobie – właściciel pijackiej agencji, która nas zabrała na pustynię solną. Świat jednak jest mały.)
Wycieczka do kopalni ma być przerażająca, wstrząsająca i niebezpieczna. Niebezpieczna to się zgodzę – przy takiej ilości nachlanych górników i przewodników pod ziemią, w walących się tunelach, gdzie każdy ma dostęp do nieograniczonej ilości dynamitu może być odrobinę niebezpiecznie. Górnicy rzeczywiście pracują w trudnych warunkach – kopalniane korytarze są wilgotne (w niektórych woda po kostki), niskie (często trzeba chodzić na czworaka), bywają zimne lub gorące od wydobywających się gazów. Proszę mnie nie zrozumieć źle, ja pracę tych ludzi szanuję i nie umniejszam ich znaczenia, ale mam wrażenie, że miejsce, w które zabrano nas na wycieczkę to taka typowa szopka dla turystów. Prawdziwej pracy górników nie widzieliśmy. Poza tym sami górnicy dumni są że swego zajęcia i nie bardzo mają ochotę, żeby zmienić swoją sytuację i niebezpieczne warunki pracy. Większość kopalni to spółdzielnie, własność samych górników i nie chcą oni pracować na etacie (znaczy również – nie chcą ubezpieczenia zdrowotnego, emerytury i 15 dni urlopu co 3 miesiące). A to dlatego, że wtedy trzeba przychodzić do pracy codziennie, 6 dni w tygodniu po osiem godzin, no i nie można pić. A przecież żaden szanujący się górnik nie będzie robił na trzeźwiaka. Ci górnicy, z którymi rozmawialiśmy chwalą sobie, że mogą pracować ile chcą (głównie 4-5 h dziennie) i kiedy chcą (mogą nie pojawić się na kopalni przez miesiąc). Poza tym każdy z nich skrycie marzy, że trafi na olbrzymie złoża minerałów, które ustawi go na całe życie (a pracując na etacie trzeba oddać wszystko właścicielowi kopalni). Ile taki górnik zarabia nie idzie się dowiedzieć (podobno tajemnica, no i zależy ile i czego ukopie).
Dzień pracy (jaki widzieliśmy my) wygląda tak, że górnicy spotykają się rano (ale nie za wcześnie, bez przesady, wyspać się trzeba) i przy wejściu do tuneli „nastrajają do pracy” gawędząc, żując kokę i popijając 96% spiryt z trzciny cukrowej (dosyć smaczny, dobrze wchodzi nawet bez popity 🙂 Nastrajają się tak że dwie godziny, potem wchodzą do tuneli, robią „bum” dynamitem a następnie młoteczkami i kilofami (czasem, rzadziej, używają też młotów pneumatycznych) wygrzebują złoża minerałów, które potem wytachują na górę na własnych plecach lub na wózkach jak z Indiany Jones’a. W trakcie pracy nie jedzą, żują tylko kokę i popijają słodkie, kolorowe napoje (dostarczane im przez turystów, obowiązkiem każdego Gringo przed zejściem do kopalni jest zakupienie odpowiedniej ilości koki i napojów, które potem wręcza się zapracowanym górnikom), które przepijają wspomnianym wcześniej spirytem. Górnik po zmianie ledwo wytacza się z tunelu (widzieliśmy jednego, który nie mógł stać o własnych siłach). Dodatkowo co tydzień (najczęściej w piątek) górnicy składają ofiary bożkowi zwanemu Tio (czyli Wujaszek, od jego posążków aż roi się w kopalnianych tunelach) dziękując za wydobyte minerały. Ofiary składają z własnych wątrób, gdyż rytuał polega na chlaniu spirytu z trzciny cukrowej. Jeśli w danym tygodniu nie ma za co dziękować, bo podziemnych zdobyczy nie było, znaczy to, że trzeba chlać więcej, żeby w kolejnym tygodniu urobek był lepszy. Bardzo ciekawe doświadczenie, taka wycieczka do kopalni…