20110410 Salar de Uyuni
Salar de Uyuni to ogromna pustynia solna. W południowo-zachodnim koniuszku Boliwii, na wysokości ok. 4000m npm rozpościera się sprawiający wrażenie nieskończonego placek soli. Kiedyś było tu olbrzymie jezioro, morze właściwie, ale wyparowało. Chociaż nie do końca – pod kilkoma grubymi na kilkanaście cm warstwami soli (w zależności od miejsca jest ich od 3 do 7) nadal jest woda. Dodatkowo w porze deszczowej (my jesteśmy akurat w jej końcu) cała pustynia pokryta jest kilkucentymetrową warstwą deszczówki.
Przy słonecznej i bezwietrznej pogodzie (taką mieliśmy!) widok jest zabójczy. Błękitne niebo z niesamowitymi chmurami odbija się w wodzie jak w lustrze. Nie wiadomo gdzie kończy się pustynia a zaczyna niebo, horyzont przestaje istnieć. Człowiek czuje się jakby był zawieszony w błękitnej przestrzeni. Chyba tak wygląda raj 🙂 Tych widoków nie da się opisać słowami – obejrzyjcie zdjęcia.
Mimo, że na pustyni spędziliśmy prawie 14 godzin (od wschodu do zachodu słońca) nie nudziliśmy się ani przez chwilę. W słonej wodzie szaleliśmy jak dzieciaki i nie mogliśmy się napatrzeć na widoki. Do tego ta ogromna przestrzeń daje możliwość bawienia się perspektywą na zdjęciach – zobaczcie próbki naszych eksperymentów. Podczas zabawy ucierpiała nieco nasza skóra. Odbijające się w płytkiej wodzie i białej tafli soli słońce okazało się bardzo zdradliwe. Spiekliśmy się wszyscy straszliwie. Każdy w innym miejscu. Laurze, na przykład, w paskudny sposób zlazła skóra z twarzy i szyi. Ja niby pamiętałam, żeby często się smarować filtrem, ale łydki potraktowałam mazidłem tylko raz, dzięki czemu następnego dnia wyglądały jak dwa spieczone kurczaki. Ależ to bolało!
Również powrót do Uyuni okazał się pełen wrażeń. Chociaż akurat takich przygód wolelibyśmy sobie oszczędzić. Jechaliśmy po zmroku (a drogi boliwijskie są fatalne, asfaltu żadnego, tylko dziury i wertepy) i nasz kierowca o mały włos nie zaliczył czołówki z ciężarówką. Kuba został bohaterem wyjazdu, bo wykazał się błyskawicznym refleksem i w ostatniej chwili złapał kierownicę i skręcił w prawo. Zaczęliśmy się wszyscy wydzierać na kierowcę, który dopiero po chwili zorientował się, że coś było nie tak i z ociąganiem zatrzymał auto. Dopiero wtedy zorientowaliśmy się że nasz kierowca jest pijany w trzy dupy, za przeproszeniem. Byliśmy tak rozentuzjazmowani widokami i wrażeniami z pustyni solnej, że fakt, że Edgar był dziwnie milczący i prowadził w okularach słonecznych, mimo, że już dawno było po zmroku nie wzbudził naszych podejrzeń. Alkoholu nie było czuć z powodu liści koki, które każdy szanujący się Boliwijczyk żuje nieustannie w ogromnych ilościach (trzymają te liście w buzi, napychają nimi całe policzki i wyglądają jak chomiki).
Wkurzyliśmy się straszliwie i poprosiliśmy przewodnika, żeby usiadł za kierownicą. Carlos zgodził się ochoczo, ale kiedy tylko wysiadł z auta okazało się, że praktycznie nie może stać o własnych siłach. Podczas gdy Gringosy zwiedzały pustynię biedny kierowca z przewodnikiem musieli jakoś zabić nudę. A wiadomo, że nic tak nie umila czasu jak kielonek czegoś mocniejszego. Carlos z Edgarem tych kielonków musieli zaliczyć sporo…
Stanęło na tym, że Kuba dowiózł całą ekipę bezpiecznie do hotelu a Edgar został na pustyni 🙂
Po powrocie chandryczyliśmy się jeszcze że dwie godziny z właścicielem agencji, który twierdził, że jego pracownicy na pewno byli zmęczeni, bo strasznie długo musieli z nami telepać po pustyni i policją, która twardo trzymała stronę agencji – policjanty odmówiły potraktowania Carlosa alkomatem i stwierdziły, że kierowcą zajmą się następnego dnia (jasne, akurat jak wytrzeźwieje). A taką profesjonalną firmę wybraliśmy…
Read MorePrzy słonecznej i bezwietrznej pogodzie (taką mieliśmy!) widok jest zabójczy. Błękitne niebo z niesamowitymi chmurami odbija się w wodzie jak w lustrze. Nie wiadomo gdzie kończy się pustynia a zaczyna niebo, horyzont przestaje istnieć. Człowiek czuje się jakby był zawieszony w błękitnej przestrzeni. Chyba tak wygląda raj 🙂 Tych widoków nie da się opisać słowami – obejrzyjcie zdjęcia.
Mimo, że na pustyni spędziliśmy prawie 14 godzin (od wschodu do zachodu słońca) nie nudziliśmy się ani przez chwilę. W słonej wodzie szaleliśmy jak dzieciaki i nie mogliśmy się napatrzeć na widoki. Do tego ta ogromna przestrzeń daje możliwość bawienia się perspektywą na zdjęciach – zobaczcie próbki naszych eksperymentów. Podczas zabawy ucierpiała nieco nasza skóra. Odbijające się w płytkiej wodzie i białej tafli soli słońce okazało się bardzo zdradliwe. Spiekliśmy się wszyscy straszliwie. Każdy w innym miejscu. Laurze, na przykład, w paskudny sposób zlazła skóra z twarzy i szyi. Ja niby pamiętałam, żeby często się smarować filtrem, ale łydki potraktowałam mazidłem tylko raz, dzięki czemu następnego dnia wyglądały jak dwa spieczone kurczaki. Ależ to bolało!
Również powrót do Uyuni okazał się pełen wrażeń. Chociaż akurat takich przygód wolelibyśmy sobie oszczędzić. Jechaliśmy po zmroku (a drogi boliwijskie są fatalne, asfaltu żadnego, tylko dziury i wertepy) i nasz kierowca o mały włos nie zaliczył czołówki z ciężarówką. Kuba został bohaterem wyjazdu, bo wykazał się błyskawicznym refleksem i w ostatniej chwili złapał kierownicę i skręcił w prawo. Zaczęliśmy się wszyscy wydzierać na kierowcę, który dopiero po chwili zorientował się, że coś było nie tak i z ociąganiem zatrzymał auto. Dopiero wtedy zorientowaliśmy się że nasz kierowca jest pijany w trzy dupy, za przeproszeniem. Byliśmy tak rozentuzjazmowani widokami i wrażeniami z pustyni solnej, że fakt, że Edgar był dziwnie milczący i prowadził w okularach słonecznych, mimo, że już dawno było po zmroku nie wzbudził naszych podejrzeń. Alkoholu nie było czuć z powodu liści koki, które każdy szanujący się Boliwijczyk żuje nieustannie w ogromnych ilościach (trzymają te liście w buzi, napychają nimi całe policzki i wyglądają jak chomiki).
Wkurzyliśmy się straszliwie i poprosiliśmy przewodnika, żeby usiadł za kierownicą. Carlos zgodził się ochoczo, ale kiedy tylko wysiadł z auta okazało się, że praktycznie nie może stać o własnych siłach. Podczas gdy Gringosy zwiedzały pustynię biedny kierowca z przewodnikiem musieli jakoś zabić nudę. A wiadomo, że nic tak nie umila czasu jak kielonek czegoś mocniejszego. Carlos z Edgarem tych kielonków musieli zaliczyć sporo…
Stanęło na tym, że Kuba dowiózł całą ekipę bezpiecznie do hotelu a Edgar został na pustyni 🙂
Po powrocie chandryczyliśmy się jeszcze że dwie godziny z właścicielem agencji, który twierdził, że jego pracownicy na pewno byli zmęczeni, bo strasznie długo musieli z nami telepać po pustyni i policją, która twardo trzymała stronę agencji – policjanty odmówiły potraktowania Carlosa alkomatem i stwierdziły, że kierowcą zajmą się następnego dnia (jasne, akurat jak wytrzeźwieje). A taką profesjonalną firmę wybraliśmy…