20110406 Tupiza
Boliwia jest przepiękna, kolorowa, tajemnicza i ekscytująca. Daleko jej do cywilizacji Argentyny i Chile. Znów czujemy się jak odkrywcy. Wszystko jest tu inne, nowe i ciekawe. Gdzie nie spojrzysz – coś czego nie znacz, co zadziwia.
Ale od początku. Granicę pomiędzy argentyńską La Quiacą a boliwijskim Villazon przekraczamy szybciutko i bez problemów. Tyle naczytaliśmy i nasłuchaliśmy się o koszmarnych kolejkach, problemach z celnikami, trzepaniu bagaży i łapówkach. A tutaj- nic z tych rzeczy. Owszem, boliwijskie „mrówki” stoją w kilometrowych kolejkach dźwigając na plecach w korowych, tradycyjnych chustach wory z towarami wszelakimi. Ale turyści nie muszą czekać – są wyławiani z tłumu przez celników, wypełniają karty emigracyjne, potem pieczątka argentyńska, w okienku obok – boliwijska i już. Żadnych problemów, kłótni, chandryczenia. A po stronie boliwijskiej raj dla turysty niskobudżetowego – jedzenie smaczne i pięć razy tańsze niż w Argentynie. No i nasze ulubione, świeżo wyciskane soki – po 60 gr. za szklanicę! Poza tym, sami nie wiemy gdzie patrzeć – na księżycowy krajobraz dookoła (jesteśmy w surowej, położonej grubo powyżej 2 tys. m. npm, suchej pomimo pory deszczowej krainie), gliniane domy czy kolorowe stroje boliwijskich kobiet? Większość z nich nosi szerokie, suto marszczone i grube spódnice do kolan, a do nich kaftany lub swetry z alpaki i lamy, które okrywają bajecznie kolorowymi chustami. Długie, czarne włosy zawsze są zaplecione w dwa warkocze, a na czubku głowy musi być maleńki kapelusik w stylu melonika Charlie’go Chaplin’a. Stroje te nie dodają uroku tutejszym, niskim i przysadzistym kobietom o szerokich biodrach i małych piersiach. Wyglądają jak kolorowe, okrąglutkie beczułki, dla nas – bardzo egzotycznie.
Naszym pierwszym celem jest Tupiza – miasteczko położone wśród przepięknych kolorowych skał. Zatrzymujemy się tam u dwóch Polek, couchsurferek. Alicja i Karolina pracują jako wolontariuszki i mieszkają w tutejszym domu dziecka.
Mieścina jest urocza, ale też widać – bardzo biedna. Domy z gliny, ulice z gliny, sucho, kurz, wiele domów nie ma żadnego dostępu do wody (nawet studni). Ludziom żyje się bardzo ciężko – są biedni, a ziemia dookoła to nieurodzajny piach.
Dom dziecka to na tutejsze warunki prawdziwy pałac – porządny, murowany, zadbany i czysty budynek z bieżącą wodą (która jest tylko przez kilka godzin dziennie, no ale jest). Dzieci mają dobre warunki materialne – jedzenie, ubrania, książki i przybory szkolne, wszystko tu jest. Brakuje im jednak uwagi i zainteresowania dorosłych, a zwłaszcza że strony facetów. Otoczone są bowiem wyłącznie przez baby – placówka prowadzona jest przez siostry zakonne i cztery wolontariuszki („nasze” Polki i dwie Niemki). Kuba miał więc ogromne wzięcie i nie mógł opędzić się od dzieciaków, które zamiast pozować do zdjęć same wolały je robić.
Alicja i Karolina nie mają łatwego życia – warunki w Tupizie są trudne, a do tego ich praca jest ciężka i zajmuje wiele godzin. Dziewczyny zaczynają każdy dzień przed 6 rano i często kończą po północy. Starają się jak mogą, żeby jakoś pomóc dzieciakom, rozwijać ich zainteresowania, zapewniać rozrywki, na które nie ma żadnego budżetu. Dodatkowo pomagają finansowo(z własnej, niezbyt przecież pełnej kieszeni) miejscowym, najbiedniejszym rodzinom. To naprawdę wspaniałe dziewczyny i bardzo je podziwiamy. Spędziliśmy z nimi dwa niezapomniane dni. Dzięki!
Read MoreAle od początku. Granicę pomiędzy argentyńską La Quiacą a boliwijskim Villazon przekraczamy szybciutko i bez problemów. Tyle naczytaliśmy i nasłuchaliśmy się o koszmarnych kolejkach, problemach z celnikami, trzepaniu bagaży i łapówkach. A tutaj- nic z tych rzeczy. Owszem, boliwijskie „mrówki” stoją w kilometrowych kolejkach dźwigając na plecach w korowych, tradycyjnych chustach wory z towarami wszelakimi. Ale turyści nie muszą czekać – są wyławiani z tłumu przez celników, wypełniają karty emigracyjne, potem pieczątka argentyńska, w okienku obok – boliwijska i już. Żadnych problemów, kłótni, chandryczenia. A po stronie boliwijskiej raj dla turysty niskobudżetowego – jedzenie smaczne i pięć razy tańsze niż w Argentynie. No i nasze ulubione, świeżo wyciskane soki – po 60 gr. za szklanicę! Poza tym, sami nie wiemy gdzie patrzeć – na księżycowy krajobraz dookoła (jesteśmy w surowej, położonej grubo powyżej 2 tys. m. npm, suchej pomimo pory deszczowej krainie), gliniane domy czy kolorowe stroje boliwijskich kobiet? Większość z nich nosi szerokie, suto marszczone i grube spódnice do kolan, a do nich kaftany lub swetry z alpaki i lamy, które okrywają bajecznie kolorowymi chustami. Długie, czarne włosy zawsze są zaplecione w dwa warkocze, a na czubku głowy musi być maleńki kapelusik w stylu melonika Charlie’go Chaplin’a. Stroje te nie dodają uroku tutejszym, niskim i przysadzistym kobietom o szerokich biodrach i małych piersiach. Wyglądają jak kolorowe, okrąglutkie beczułki, dla nas – bardzo egzotycznie.
Naszym pierwszym celem jest Tupiza – miasteczko położone wśród przepięknych kolorowych skał. Zatrzymujemy się tam u dwóch Polek, couchsurferek. Alicja i Karolina pracują jako wolontariuszki i mieszkają w tutejszym domu dziecka.
Mieścina jest urocza, ale też widać – bardzo biedna. Domy z gliny, ulice z gliny, sucho, kurz, wiele domów nie ma żadnego dostępu do wody (nawet studni). Ludziom żyje się bardzo ciężko – są biedni, a ziemia dookoła to nieurodzajny piach.
Dom dziecka to na tutejsze warunki prawdziwy pałac – porządny, murowany, zadbany i czysty budynek z bieżącą wodą (która jest tylko przez kilka godzin dziennie, no ale jest). Dzieci mają dobre warunki materialne – jedzenie, ubrania, książki i przybory szkolne, wszystko tu jest. Brakuje im jednak uwagi i zainteresowania dorosłych, a zwłaszcza że strony facetów. Otoczone są bowiem wyłącznie przez baby – placówka prowadzona jest przez siostry zakonne i cztery wolontariuszki („nasze” Polki i dwie Niemki). Kuba miał więc ogromne wzięcie i nie mógł opędzić się od dzieciaków, które zamiast pozować do zdjęć same wolały je robić.
Alicja i Karolina nie mają łatwego życia – warunki w Tupizie są trudne, a do tego ich praca jest ciężka i zajmuje wiele godzin. Dziewczyny zaczynają każdy dzień przed 6 rano i często kończą po północy. Starają się jak mogą, żeby jakoś pomóc dzieciakom, rozwijać ich zainteresowania, zapewniać rozrywki, na które nie ma żadnego budżetu. Dodatkowo pomagają finansowo(z własnej, niezbyt przecież pełnej kieszeni) miejscowym, najbiedniejszym rodzinom. To naprawdę wspaniałe dziewczyny i bardzo je podziwiamy. Spędziliśmy z nimi dwa niezapomniane dni. Dzięki!