20110529 Xunantunich - Ruiny i kanuły
Rozpoczynamy road trip z rodzicami. Opuszczamy Gwatemalę (jeszcze busem) by przesiąść się do wynajętego samochodu, który czeka na nas tuż za granicą z Belize.
Nasz pierwszy przystanek to Xunantunich, kolejne, tym razem odrobinę mniej okazałe ruiny Majów. Ruinki są bardzo sympatyczne – to tylko jedna „plaza” za to pięknie odrestaurowana. Można włazić na piramidy i robić zdjęcia sobie, oraz okolicy. Jest tu inaczej niż w Tikal, bo nie ma dżungli – wycięta. Ze szczytów budowli rozpościera się więc widok na wsie i miasteczka, ładny. Żeby dostać się do ruin, trzeba przekroczyć maleńką rzeczkę promem, bo nie ma mostu. Na łajbie mieści się tylko jeden samochód, a w trakcie gdy czkamy na naszą kolej miejscowi artyści próbują nam wcisnąć swoje rękodzieła. Mamie Kuby podoba się kamienny kalendarz Majów – kupi go, ale dopiero kilka dni później 🙂
Juz ukulturalnieni dekujemy się w raju na ziemi – resorcie zwanym Chaa Creek, w belizyjskiej dżungli, nad brzegiem uroczej rzeki Mopan. Ośrodek składa się z dwóch części – wypasu i „kempingu”. My jesteśmy na „kempingu”. Ale od spartańskich warunków tutaj daleko. Mamy urocze, drewniane chatki wyposażone w lampy naftowe. Są toalety i prysznice, czyściutko, pyszne jedzenie no i możemy korzystać że wszystkich wypasów z części luksusowej – najchętniej z łódek i basenu. Ależ nam się tu podoba – pływamy sobie na kanu (rzeka jest czysta, mnóstwo tam ptaków i jaszczurek, można pływać wpław), zwiedzamy farmę motyli, miejscowe muzeum i rozkoszujemy się przepysznym, domowym jedzeniem no i obserwujemy mieszkające tu zwierzęta. Oprócz wspomnianych ptaków (min. sępy i tukany) i iguan są jeszcze gryzonie wyglądające jak przerośnięte świnki morskie (ale mniejsze od kapibar) oraz wyjce (małpy, które wydają straszliwe dźwięki, zwłaszcza w nocy. Jak usłyszysz wycie wyjca to boisz się nie na żarty, bo małpiszony te brzmią jak olbrzymie, potworne stwory, lwy przy nich to pikusię). Wakacje są fajne
Read MoreNasz pierwszy przystanek to Xunantunich, kolejne, tym razem odrobinę mniej okazałe ruiny Majów. Ruinki są bardzo sympatyczne – to tylko jedna „plaza” za to pięknie odrestaurowana. Można włazić na piramidy i robić zdjęcia sobie, oraz okolicy. Jest tu inaczej niż w Tikal, bo nie ma dżungli – wycięta. Ze szczytów budowli rozpościera się więc widok na wsie i miasteczka, ładny. Żeby dostać się do ruin, trzeba przekroczyć maleńką rzeczkę promem, bo nie ma mostu. Na łajbie mieści się tylko jeden samochód, a w trakcie gdy czkamy na naszą kolej miejscowi artyści próbują nam wcisnąć swoje rękodzieła. Mamie Kuby podoba się kamienny kalendarz Majów – kupi go, ale dopiero kilka dni później 🙂
Juz ukulturalnieni dekujemy się w raju na ziemi – resorcie zwanym Chaa Creek, w belizyjskiej dżungli, nad brzegiem uroczej rzeki Mopan. Ośrodek składa się z dwóch części – wypasu i „kempingu”. My jesteśmy na „kempingu”. Ale od spartańskich warunków tutaj daleko. Mamy urocze, drewniane chatki wyposażone w lampy naftowe. Są toalety i prysznice, czyściutko, pyszne jedzenie no i możemy korzystać że wszystkich wypasów z części luksusowej – najchętniej z łódek i basenu. Ależ nam się tu podoba – pływamy sobie na kanu (rzeka jest czysta, mnóstwo tam ptaków i jaszczurek, można pływać wpław), zwiedzamy farmę motyli, miejscowe muzeum i rozkoszujemy się przepysznym, domowym jedzeniem no i obserwujemy mieszkające tu zwierzęta. Oprócz wspomnianych ptaków (min. sępy i tukany) i iguan są jeszcze gryzonie wyglądające jak przerośnięte świnki morskie (ale mniejsze od kapibar) oraz wyjce (małpy, które wydają straszliwe dźwięki, zwłaszcza w nocy. Jak usłyszysz wycie wyjca to boisz się nie na żarty, bo małpiszony te brzmią jak olbrzymie, potworne stwory, lwy przy nich to pikusię). Wakacje są fajne