20110213 Melbourne raz jeszcze
Po tasmańskich atrakcjach miło było wrócić pod opiekuńcze skrzydła Marysi i Artura. Przywitano nas, a jakże, tatarem. Nasze szczęście nie miało granic.
Następnego dnia wybraliśmy się na wycieczkę do centrum. Atrakcji było co niemiara! Przeszliśmy się po miejskiej promenadzie (Melbourne to fajne miasto, bardzo nam się podoba). Odwiedziliśmy też akwarium, dla mnie to pierwsza wizyta w tego typu przybytku. Było fantastycznie, widzieliśmy mnóstwo wodnych żyjątek (chociaż mimo wszystko wolimy nurkowanie :). Najbardziej podobało nam się ogromne akwarium z rekinami, olbrzymimi żółwiami i płaszczkami – ludzie łażą w szklanym tunelu a nad nimi pływają te wszystkie gigantyczne stwory morskie, super. Następną atrakcją było oglądanie panoramy miasta z 88 piętra najwyższego budynku na półkuli południowej. Oprócz oszklonego tarasu widokowego jest tam jeszcze szklany pokój, który wysuwa się z budynku, a obecni w nim ludzie mogą podziwiać 180-metrową przepaść którą mają pod stopami i kolanami trzęsącymi się na szklanej podłodze – całkiem fajny wynalazek. Dzień zakończyliśmy w melbourneńskim (tak się mówi?) zoo – najstarszym zoo w Australii. Ja nie jestem zwolenniczką oglądania zwierząt zamkniętych w klatkach, ale trzeba było zobaczyć wszystkie australijskie zwierzęta, których nie udało nam się spotkać na wolności. Koale nas rozczarowały – bardzo mało towarzyskie stworzenia, jak złapały zawiechę na drzewie, tak wisiały. Nawet mordki pochowały. Diabła tasmańskiego nie było… (wniosek z tego, że trzeba do Australii wrócić i go obejrzeć, no i jeszcze Uluru…). Za to dziobak był! I to jaki! Dziobak z ADHD – latał po swojej klatce-akwarium jak głupi, wywracał koziołki i pluskał się w wodzie, śmieszny zwierz– gapiliśmy się na niego z pół godziny. Trafiliśmy też przypadkiem na inną zoologiczną atrakcję – w Melbourne niedawno urodziły się dwa małe słoniki. Fajnie sobie dokazywały na wybiegu a jeden nawet strzelił pokazową kupę do kamery 🙂 Takie to było nasze pożegnanie z Australią. Ruszamy teraz na podbój Nowej Zelandii!
Ach, jeszcze najważniejsze – ślicznie dziękujemy Marysi, Arturowi, Oli i Piotrkowi za gościnę. Jesteście wspaniali i czuliśmy się u Was jak w domu. Do zobaczenia w Warszawie!
Read MoreNastępnego dnia wybraliśmy się na wycieczkę do centrum. Atrakcji było co niemiara! Przeszliśmy się po miejskiej promenadzie (Melbourne to fajne miasto, bardzo nam się podoba). Odwiedziliśmy też akwarium, dla mnie to pierwsza wizyta w tego typu przybytku. Było fantastycznie, widzieliśmy mnóstwo wodnych żyjątek (chociaż mimo wszystko wolimy nurkowanie :). Najbardziej podobało nam się ogromne akwarium z rekinami, olbrzymimi żółwiami i płaszczkami – ludzie łażą w szklanym tunelu a nad nimi pływają te wszystkie gigantyczne stwory morskie, super. Następną atrakcją było oglądanie panoramy miasta z 88 piętra najwyższego budynku na półkuli południowej. Oprócz oszklonego tarasu widokowego jest tam jeszcze szklany pokój, który wysuwa się z budynku, a obecni w nim ludzie mogą podziwiać 180-metrową przepaść którą mają pod stopami i kolanami trzęsącymi się na szklanej podłodze – całkiem fajny wynalazek. Dzień zakończyliśmy w melbourneńskim (tak się mówi?) zoo – najstarszym zoo w Australii. Ja nie jestem zwolenniczką oglądania zwierząt zamkniętych w klatkach, ale trzeba było zobaczyć wszystkie australijskie zwierzęta, których nie udało nam się spotkać na wolności. Koale nas rozczarowały – bardzo mało towarzyskie stworzenia, jak złapały zawiechę na drzewie, tak wisiały. Nawet mordki pochowały. Diabła tasmańskiego nie było… (wniosek z tego, że trzeba do Australii wrócić i go obejrzeć, no i jeszcze Uluru…). Za to dziobak był! I to jaki! Dziobak z ADHD – latał po swojej klatce-akwarium jak głupi, wywracał koziołki i pluskał się w wodzie, śmieszny zwierz– gapiliśmy się na niego z pół godziny. Trafiliśmy też przypadkiem na inną zoologiczną atrakcję – w Melbourne niedawno urodziły się dwa małe słoniki. Fajnie sobie dokazywały na wybiegu a jeden nawet strzelił pokazową kupę do kamery 🙂 Takie to było nasze pożegnanie z Australią. Ruszamy teraz na podbój Nowej Zelandii!
Ach, jeszcze najważniejsze – ślicznie dziękujemy Marysi, Arturowi, Oli i Piotrkowi za gościnę. Jesteście wspaniali i czuliśmy się u Was jak w domu. Do zobaczenia w Warszawie!