20110210 Wineglass bay - Cholerna natura
Cholerna natura wyziębiła nas do szpiku kości, zalała deszczem, utytłała w błocie, zasypała piachem, przemoczyła namiot, plecaki i ich zawartość, zamęczyła, „odpadła” dwa kolejne paznokcie od stopy (to już siódmy i ósmy)a na koniec złożyła jajeczka w Kuby piżamie (nie wiemy, co to za obrzydlistwo było, ale jajeczka trza było usunąć, zrobić przegląd wszystkich rzeczy i wszystko uprać, wywietrzyć i modlić się, żeby jaja nie przetrwały gdzieś w zakamarkach plecaka). I żadnego widoku na osłodę nie było, tylko mgła, chmury, ulewa i najbrzydszy las na świecie (jakiś taki martwy – drzewa szare, połamane, trawa znikła, bo ją wyżarły grzyby, bleee).
Każdy popadłby w depresję. W każdym razie ja popadłam. W depresję oraz histerię. Biedny Kuba zniósł wszystko dzielnie, przytulił, wytarł zasmarkany nos i ucałował (to jest dopiero mąż idealny, prawda?). Następnego dnia była piękna, słoneczna pogoda, mokre rzeczy powysychały i okazało się, że świat nie jest taki zły a ja jednak jeszcze kiedyś wybiorę się w góry.
Wszystko to działo się na półwyspie Freycinet, na południowo wschodnim końcu Tasmanii. I obiektywnie trzeba przyznać, że jest tam pięknie, a jeśli tylko pogoda dopisze widoki – wspaniałe. Mimo, że szlak, który wybraliśmy jest monotonny (wiedzie po piachu, przez wspomniany wcześniej brzydki las), to jednak prowadzi do Wine Glass Bay – okrzykniętej jedną z dziesięciu najpiękniejszych zatok i plaż na świecie. Plaża rzeczywiście jest fantastyczna (nie licząc zdechłej foki).
Poza plażą, ta wycieczka miała jeszcze inne plusy dodatnie. Pierwszy, to przesympatyczne małżeństwo, Pani Ania i Pan Adam – mieszkańcy Tasmanii od 30 lat. Złapaliśmy ich na stopa, a jak się okazało, że jesteśmy krajanami zostaliśmy zaproszeni na pyszną kolację i nocleg w ich domku letniskowym. Głupi to ma zawsze szczęście 🙂 Dziękujemy pięknie za serdeczność i gościnę!
Drugi, to nasze sympatyczne sąsiadki z kempingu w Wine Glass Bay – cztery cyrkówki – nudystki międzynarodowego pochodzenia. Panie przyjechały na festiwal cyrkowy do Hobart, a potem udały się na zwiedzanie wyspy. Umilały czas pozostałym biwakowiczom trenując swoje akrobacje na plaży, wykorzystując zwalone drzewo jako batutę, trapez i inne przyrządy cyrkowe, nago. Oj było na co popatrze
Read MoreKażdy popadłby w depresję. W każdym razie ja popadłam. W depresję oraz histerię. Biedny Kuba zniósł wszystko dzielnie, przytulił, wytarł zasmarkany nos i ucałował (to jest dopiero mąż idealny, prawda?). Następnego dnia była piękna, słoneczna pogoda, mokre rzeczy powysychały i okazało się, że świat nie jest taki zły a ja jednak jeszcze kiedyś wybiorę się w góry.
Wszystko to działo się na półwyspie Freycinet, na południowo wschodnim końcu Tasmanii. I obiektywnie trzeba przyznać, że jest tam pięknie, a jeśli tylko pogoda dopisze widoki – wspaniałe. Mimo, że szlak, który wybraliśmy jest monotonny (wiedzie po piachu, przez wspomniany wcześniej brzydki las), to jednak prowadzi do Wine Glass Bay – okrzykniętej jedną z dziesięciu najpiękniejszych zatok i plaż na świecie. Plaża rzeczywiście jest fantastyczna (nie licząc zdechłej foki).
Poza plażą, ta wycieczka miała jeszcze inne plusy dodatnie. Pierwszy, to przesympatyczne małżeństwo, Pani Ania i Pan Adam – mieszkańcy Tasmanii od 30 lat. Złapaliśmy ich na stopa, a jak się okazało, że jesteśmy krajanami zostaliśmy zaproszeni na pyszną kolację i nocleg w ich domku letniskowym. Głupi to ma zawsze szczęście 🙂 Dziękujemy pięknie za serdeczność i gościnę!
Drugi, to nasze sympatyczne sąsiadki z kempingu w Wine Glass Bay – cztery cyrkówki – nudystki międzynarodowego pochodzenia. Panie przyjechały na festiwal cyrkowy do Hobart, a potem udały się na zwiedzanie wyspy. Umilały czas pozostałym biwakowiczom trenując swoje akrobacje na plaży, wykorzystując zwalone drzewo jako batutę, trapez i inne przyrządy cyrkowe, nago. Oj było na co popatrze