20110131 Philip Island
Rankiem, całą rodziną wybieramy się oglądać panoramę miasta karmić papugi. Fajna to zabawa – bierzesz pełną garść pestek słonecznikowych, przyjmujesz pozycję stracha na wróble i czekasz aż przylecą papugi i cię obsiądą. Z początku są bardzo nieśmiałe i wolą jeść z ziemi. Szybko jednak się rozkręcają , łażą ci po ramionach, tłuką się między sobą o co lepsze kąski. Bynajmniej nie są delikatne – te mniejsze, kolorowe tylko drapią. Ale te większe, białe potrafią porządnie wbić pazury w skórę. Jedna nawet porządnie Kubę udziobała – krew sikała jak na filmach ZF Skurcz a rana paskudziła się jeszcze przez kilka dni.
Po południu za to razem z Arturem i Olą wybieramy się na Philip Island. Jest to mała wyspa na wschód od Melbourne – jedno z ulubionych miejsc wypadów weekendowych Marysi, Artura i dzieciaków. Dwie godziny jazdy od Melbourne i jesteś w innym świecie – pola i pagórki aż po horyzont, piękne, dzikie plaże, rezerwat koali i małych pingwinów. Koali tym razem nie udaje nam się odwiedzić – za mało mamy czasu. Jedziemy za to pobyczyć się na jednej że wspaniałych plaż. Mamy ją tylko dla siebie. Ola pokazuje nam rewelacyjną zabawę – „łapanie” fal na mini desce surfingowej. Ustawiasz się kilkanaście metrów od brzegu i czekasz na falę. W odpowiednim momencie wskakujesz na deskę, kładziesz się na niej a fala niesie cię aż na brzeg. Szorujesz przy tym brzuchem i kolanami po piachu, czasem zdzierasz skórę, ale zabawa jest przednia!
Po zabawie w wodzie idziemy zaznajomić się z pingwinami. Można je podziwiać spacerując po drewnianym szlaku zbudowanym na klifie. Niestety, część trasy jest zamknięta – jakiś czas temu zdarzył się tu wypadek, fala porwała kilku turystów. Mimo to udaje nam się zobaczyć sporo pingwinów – siedzących w gnieździe lub wyłażących pod wieczór na zewnątrz. Są prześmieszne, możnaby gapić się na nie godzinami. No a widoki z naszej rampy nad oceanem oczywiście przepiękne
Read More