20110113 Australijski film drogi
W rolach głównych my, nasz van i australijskie zadupia. Taka produkcja odznacza się dwoma cechami – jest dłuuuga i nudna.
„Stało się, stało się to co miało się stać…”, dalej nie napisze, bo cytat jest niecenzuralny – w każdym razie powódź „dopadła” i nas. Tuż przy Rockhampton. Okazało się, że dalej na południe drogi są nieprzejezdne, podobnie na zachód a na wschodzie ocean. Nie pozostało nam więc nic innego niż zawrócić na północ (500 km!) i tam zacząć objazd powodzi przez interior kontynentu.
W pewnym momencie było tak źle, że wydawało się, że będziemy musieli jechać aż przez Ayers Rock (nie miałabym nic przeciwko temu, gdyby nie fakt, że to ponad 4000 km i nie starczyłoby już czasu na jakiekolwiek zwiedzanie – musielibyśmy jechać non stop a i tak moglibyśmy się nie wyrobić na samolot Ani i Maćka z Sydney). Na szczęście nie było tak źle – skończyło się na jedynych dwóch tysiącach kilometrów objazdu. Zamiast jechać wybrzeżem przemierzamy australijskie bezdroża. Ile to dni w aucie? Pięć, sześć? Jedziemy i jedziemy, niewiele rozrywek po drodze. W sklepach kryzys – jak w Polsce za PeeReLu. Puste półki – nie ma mięsa, warzyw, owoców, pieczywa, nabiału, a nawet kukurydzy w puszkach i kończy się makaron. Mleko, o ile jest, wydzielają – tylko dwa litry na rodzinę. Drogi w wielu miejscach zalane – w takich wypadkach Kuba przeciera szlak przez „jeziora”, sprawdza jak głęboka jest woda, za nim podąża van. Spotykamy też sporo zwierzaków – w końcu. Całe tabuny kangurów, które wcale nie są płochliwe i pozwalają nam się zbliżać, żeby na nie popatrzeć i cyknąć fotki. Kangury są zabawne i bardzo nam się podoba to, jak podpierają się ogonami, kiedy wypatrując czegoś w oddali stają na tylnych łapach.. Jest też sporo strusi – zabawnie biegają, a mnie bawi sposób w jaki falują im pióra na tyłkach podczas biegu 🙂
Poza tym naszymi ulubieńcami są żaby – różnej wielkości, za to jednego koloru – żarówiasto, odblaskowo zielone. Wyglądają jak zrobione z plastiku lub wosku. Zabawkowe żaby. Słodkie.
To przyjemna strona australijskiej, bujnej fauny. Jest i ta ciemna – insekty. Ich obfitość i różnorodność poraża i przeraża. Zamieniają każdy kemping w piekło. Wchodzisz do toalety, a tu podłoga żyje własnym życiem – spod nóg uciekają żuki, żuczki, żaby, żabki i setki koników polnych. Aż strach się ruszyć, żeby tego towarzystwa nie zadeptać. Najgorsze są, oczywiście moskity. Pełno ich tu i gryzą jak wściekłe. Nigdzie w Azji nie spotkaliśmy takiej ilości komarów i nigdy w życiu nie byłam tak pogryziona. Niedobrze – malarii tu, co prawda, nie ma, ale jest denga i jakieś inne red fiwery. Może się uchowamy…
Read More„Stało się, stało się to co miało się stać…”, dalej nie napisze, bo cytat jest niecenzuralny – w każdym razie powódź „dopadła” i nas. Tuż przy Rockhampton. Okazało się, że dalej na południe drogi są nieprzejezdne, podobnie na zachód a na wschodzie ocean. Nie pozostało nam więc nic innego niż zawrócić na północ (500 km!) i tam zacząć objazd powodzi przez interior kontynentu.
W pewnym momencie było tak źle, że wydawało się, że będziemy musieli jechać aż przez Ayers Rock (nie miałabym nic przeciwko temu, gdyby nie fakt, że to ponad 4000 km i nie starczyłoby już czasu na jakiekolwiek zwiedzanie – musielibyśmy jechać non stop a i tak moglibyśmy się nie wyrobić na samolot Ani i Maćka z Sydney). Na szczęście nie było tak źle – skończyło się na jedynych dwóch tysiącach kilometrów objazdu. Zamiast jechać wybrzeżem przemierzamy australijskie bezdroża. Ile to dni w aucie? Pięć, sześć? Jedziemy i jedziemy, niewiele rozrywek po drodze. W sklepach kryzys – jak w Polsce za PeeReLu. Puste półki – nie ma mięsa, warzyw, owoców, pieczywa, nabiału, a nawet kukurydzy w puszkach i kończy się makaron. Mleko, o ile jest, wydzielają – tylko dwa litry na rodzinę. Drogi w wielu miejscach zalane – w takich wypadkach Kuba przeciera szlak przez „jeziora”, sprawdza jak głęboka jest woda, za nim podąża van. Spotykamy też sporo zwierzaków – w końcu. Całe tabuny kangurów, które wcale nie są płochliwe i pozwalają nam się zbliżać, żeby na nie popatrzeć i cyknąć fotki. Kangury są zabawne i bardzo nam się podoba to, jak podpierają się ogonami, kiedy wypatrując czegoś w oddali stają na tylnych łapach.. Jest też sporo strusi – zabawnie biegają, a mnie bawi sposób w jaki falują im pióra na tyłkach podczas biegu 🙂
Poza tym naszymi ulubieńcami są żaby – różnej wielkości, za to jednego koloru – żarówiasto, odblaskowo zielone. Wyglądają jak zrobione z plastiku lub wosku. Zabawkowe żaby. Słodkie.
To przyjemna strona australijskiej, bujnej fauny. Jest i ta ciemna – insekty. Ich obfitość i różnorodność poraża i przeraża. Zamieniają każdy kemping w piekło. Wchodzisz do toalety, a tu podłoga żyje własnym życiem – spod nóg uciekają żuki, żuczki, żaby, żabki i setki koników polnych. Aż strach się ruszyć, żeby tego towarzystwa nie zadeptać. Najgorsze są, oczywiście moskity. Pełno ich tu i gryzą jak wściekłe. Nigdzie w Azji nie spotkaliśmy takiej ilości komarów i nigdy w życiu nie byłam tak pogryziona. Niedobrze – malarii tu, co prawda, nie ma, ale jest denga i jakieś inne red fiwery. Może się uchowamy…