20110110 Road trip dziobaki i inne - Eungella
Jedziemy dalej na południe. Powódź cały czas przed nami ucieka. Tam gdzie jesteśmy, drogi są już przejezdne, ale cały czas radio nadaje raporty, że sytuacja pogarsza się im dalej na południe. Teraz zagrożone jest Brisbane, media twierdzą, że zbliża się do niego „lądowe tsunami”. Trochę nam się to nie podoba, bo po powodzi szlaki (wąwozy) w górach nie nadają się do eksploracji a plaże są brudne. Za to wodospady mają mnóstwo wody i ładnie wyglądają. Zażywamy kąpieli w jednym z nich (Cedar Creek Falls) – wspaniałe kaskady wody i cudownie głęboki „basen” pod nimi.
Udaje się też w końcu zobaczyć dziobaki (w Parku Narodowym Eugnella), ale nie zaliczyłabym tego do sukcesów. Dziobak pokazał się tuż przed zmrokiem i tak naprawdę zobaczyliśmy tylko ciemny, pływający kształt, równie dobrze mógłby to być całkiem inny zwierzak. Poza tym byliśmy zdziwieni, że był tak mały! Niewiele większy od średniej wielkości szczura, a spodziewaliśmy się sporo większego zwierza.
W ogóle mamy wrażenie, że te australijskie zwierzęta są przereklamowane. Ciągle widzimy na drodze znaki, żeby uważać a to na kazuary, a to na koale, a to na kangury. I co? I nic! Żadne się nie pokazują. No dobra, widzieliśmy kilka małych kangurów, jak szukaliśmy ustronnego miejsca na nocleg gdzieś w polu, ale to nas zupełnie nie satysfakcjonuje. Wybieramy się na Tasmanię – ciekawe czy diabły tasmańskie i wombaty się pokażą? Kuba snuje smętne wizje, że najpewniej będziemy musieli pójść do zoo w Sydney lub w innym większym mieście, żeby te wszystkie endemityczne gatunki pooglądać. Ale przyznać trzeba, że australijska flora jest jednak obfita. Prawie na każdym noclegu spotykamy leśne szczury, tabuny olbrzymich i zabawnych ropuch, raz nawet widzieliśmy nadrzewnego kangura (chyba) – trudno było zdefiniować gatunek, ale zwierzak siedział na drzewie, był spory i naprawdę dziwaczny. Pełno też ptaków-dziwolągów, że śmiesznymi dziobami, zabawnie biegających zamiast latać i wydających przekomiczne dźwięki (które o piątej rano, gdy człowiek chce spać, bo w końcu zrobiło się odrobinę chłodniej już tak bardzo nie bawią).
Read MoreUdaje się też w końcu zobaczyć dziobaki (w Parku Narodowym Eugnella), ale nie zaliczyłabym tego do sukcesów. Dziobak pokazał się tuż przed zmrokiem i tak naprawdę zobaczyliśmy tylko ciemny, pływający kształt, równie dobrze mógłby to być całkiem inny zwierzak. Poza tym byliśmy zdziwieni, że był tak mały! Niewiele większy od średniej wielkości szczura, a spodziewaliśmy się sporo większego zwierza.
W ogóle mamy wrażenie, że te australijskie zwierzęta są przereklamowane. Ciągle widzimy na drodze znaki, żeby uważać a to na kazuary, a to na koale, a to na kangury. I co? I nic! Żadne się nie pokazują. No dobra, widzieliśmy kilka małych kangurów, jak szukaliśmy ustronnego miejsca na nocleg gdzieś w polu, ale to nas zupełnie nie satysfakcjonuje. Wybieramy się na Tasmanię – ciekawe czy diabły tasmańskie i wombaty się pokażą? Kuba snuje smętne wizje, że najpewniej będziemy musieli pójść do zoo w Sydney lub w innym większym mieście, żeby te wszystkie endemityczne gatunki pooglądać. Ale przyznać trzeba, że australijska flora jest jednak obfita. Prawie na każdym noclegu spotykamy leśne szczury, tabuny olbrzymich i zabawnych ropuch, raz nawet widzieliśmy nadrzewnego kangura (chyba) – trudno było zdefiniować gatunek, ale zwierzak siedział na drzewie, był spory i naprawdę dziwaczny. Pełno też ptaków-dziwolągów, że śmiesznymi dziobami, zabawnie biegających zamiast latać i wydających przekomiczne dźwięki (które o piątej rano, gdy człowiek chce spać, bo w końcu zrobiło się odrobinę chłodniej już tak bardzo nie bawią).