20110108 Road trip – Mossman Gorge
Po nocy spędzonej przy przy drodze (kempingi kosztują tyle co hostele – znaczy się dużo), nad rzeką ruszamy do kolejnego parku narodowego – Mossman. Jemy śniadanko nad rzeką, idziemy na krótki spacer a potem zażywamy kąpieli w górskim potoku (przyjemnie chłodna, ale nie lodowata i dosyć głęboka woda– w wielu miejscach nie mamy gruntu). Zabawa jest przednia, bo nurt szybki. Ćwiczymy wejścia do cofek bez kajaków 🙂 Kuba gubi w wodnych odmętach obrączkę. W tej wartkiej i głębokiej wodzie to jak śliwka w kompot. A jednak mamy farta – obrączka „weszła” do cofki za kamieniem i nie odpłynęła. Pożyczamy od kogoś maskę do snorklowania i udaje się ją wyłowić! Z resztą Kuba wyłowił nie tylko obrączkę, ale też australijską turystkę, którą porwał prąd. Moj dzielny mąż pomógł jej wydostać się na brzeg i przepłynąć rzekę w bezpiecznym miejscu, bohater!
Po południu jedziemy nad inną rzekę, taką bardziej bajorzastą, żeby wypatrywać dziobaków. Udaje się zobaczyć tylko trzy żółwie i dzikiego indyka, zapada więc decyzja, że wrócimy tu następnego dnia, rankiem. Tymczasem udajemy się na kemping (od czasu do czasu trzeba się przespać w cywilizowanych warunkach i wykąpać w ciepłej wodzie). Maciek serwuje na kolację przepyszną sałatkę grecką. To się nazywa urlop 🙂
Rankiem „”dziabągi też się nie pokazują, mimo, że zrywamy się o 5:30, żeby zobaczyć je o brzasku (podobno wtedy wyłażą najczęściej). Przez godzinę siedzimy na brzegu rzeki, na ławeczce wpatrując się w rzeczną toń… i nic. W międzyczasie spożywamy śniadanko w postaci muesli z rozlewającym się na ubrania (szczególnie Kubie) mlekiem. Scena przypomina trochę skecz z Monty Pythona.
Read MorePo południu jedziemy nad inną rzekę, taką bardziej bajorzastą, żeby wypatrywać dziobaków. Udaje się zobaczyć tylko trzy żółwie i dzikiego indyka, zapada więc decyzja, że wrócimy tu następnego dnia, rankiem. Tymczasem udajemy się na kemping (od czasu do czasu trzeba się przespać w cywilizowanych warunkach i wykąpać w ciepłej wodzie). Maciek serwuje na kolację przepyszną sałatkę grecką. To się nazywa urlop 🙂
Rankiem „”dziabągi też się nie pokazują, mimo, że zrywamy się o 5:30, żeby zobaczyć je o brzasku (podobno wtedy wyłażą najczęściej). Przez godzinę siedzimy na brzegu rzeki, na ławeczce wpatrując się w rzeczną toń… i nic. W międzyczasie spożywamy śniadanko w postaci muesli z rozlewającym się na ubrania (szczególnie Kubie) mlekiem. Scena przypomina trochę skecz z Monty Pythona.