20110402 Argentyna w pigułce
W pigułce dosłownie, bo ja łapię jakiegoś paskudnego wirusa i spędzam trzy dni faszerując się lekami i praktycznie nie wstając z łóżka, ale też w przenośni – zamierzamy przejechać przez północny kraniec Argentyny szybciutko.
Zatrzymujemy się w Mendozie – bazie wypadowej w argentyńskie Andy i stolicy wina. że względu na moją chorobę trekking w Parku Narodowym Aconcagua wypada z programu. Nie mam też nastroju, ani siły, żeby wybrać się na zwiedzanie winnic (degustować win i tak nie mogę że względu na leki), o tańczeniu tanga nie ma mowy. Leżę więc plackiem w hostelu a Kuba łazi trochę po mieście i cyka fotki.
Żeby chociaż odrobinę zasmakować argentyńskich klimatów wybieramy się ostatniego dnia na prawdziwego argentyńskiego steka w dobrej restauracji. Możemy zaświadczyć – legendy o argentyńskiej wołowinie są prawdziwe. Tak dobrego mięsa jeszcze nie jedliśmy. Ja raczę się klasycznym stekiem oraz szaszłykiem z warzywami. Kuba idzie na całość i zamawia specjalność zakładu – mięsiwa z grilla. Dostaje potężne kawałki wołowiny, cielęciny, wieprzowiny, serca, schaby, boczki, kiełbasy, kaszanki, żeberka i co tylko dusza zapragnie. Wszystko wędruje na jego talerz po kolei, prosto z rozpalonego rusztu. Ja nie wiem gdzie ten mój mąż pomieścił wszystkie te smakowitości? Spałaszował że dwa kilo mięsa 🙂
Po tej uczcie dla oka i podniebienia wyruszamy w dalszą drogę – 26 godzin w wygodnym, argentyńskim autobusie. Popijając serwowaną na pokładzie kawę i herbatę podziwiamy argentyńskie krajobrazy śmigające za oknem. Pięknie tu, szkoda, że nie zostajemy dłużej.
Read MoreZatrzymujemy się w Mendozie – bazie wypadowej w argentyńskie Andy i stolicy wina. że względu na moją chorobę trekking w Parku Narodowym Aconcagua wypada z programu. Nie mam też nastroju, ani siły, żeby wybrać się na zwiedzanie winnic (degustować win i tak nie mogę że względu na leki), o tańczeniu tanga nie ma mowy. Leżę więc plackiem w hostelu a Kuba łazi trochę po mieście i cyka fotki.
Żeby chociaż odrobinę zasmakować argentyńskich klimatów wybieramy się ostatniego dnia na prawdziwego argentyńskiego steka w dobrej restauracji. Możemy zaświadczyć – legendy o argentyńskiej wołowinie są prawdziwe. Tak dobrego mięsa jeszcze nie jedliśmy. Ja raczę się klasycznym stekiem oraz szaszłykiem z warzywami. Kuba idzie na całość i zamawia specjalność zakładu – mięsiwa z grilla. Dostaje potężne kawałki wołowiny, cielęciny, wieprzowiny, serca, schaby, boczki, kiełbasy, kaszanki, żeberka i co tylko dusza zapragnie. Wszystko wędruje na jego talerz po kolei, prosto z rozpalonego rusztu. Ja nie wiem gdzie ten mój mąż pomieścił wszystkie te smakowitości? Spałaszował że dwa kilo mięsa 🙂
Po tej uczcie dla oka i podniebienia wyruszamy w dalszą drogę – 26 godzin w wygodnym, argentyńskim autobusie. Popijając serwowaną na pokładzie kawę i herbatę podziwiamy argentyńskie krajobrazy śmigające za oknem. Pięknie tu, szkoda, że nie zostajemy dłużej.