20141006 Saranda
To miały być kolejne wakacje. Tym razem “riviera albana”. Wyszło, oczywiście, jak zwykle – nie było źle, ale nie tego się spodziewaliśmy. A zapowiadało się tak dobrze…
Trasa z Vlore do Sarandy to jedna z najpiękniejszych tras w Albanii. Biegnie wzdłuż stromych i malowniczych klifów. Jakoś nam to umknęło w przygotowaniach, nie doczytaliśmy, znaleźliśmy się tam zupełnie przypadkiem i bum! Przełęcz Llogara wymiata, ale tak naprawdę zachwycaliśmy się co chwilę. Mimo, że popadywało, a widoki co chwilę znikały we mgle. A może taka tajemnicza pogoda tylko dodawała całej trasie uroku? Z mgły co chwilę wyłaniały się niespodzianki – a to dzika świnia przy drodze, a to las bunkrów, wielgachne pole uli po horyzont (Albania to prawdziwa kraina miodem płynąca), ogromny bunkier-schron dla łodzi podwodnych, w końcu – zapierające dech w piersiach urwiska i piękne plaże kilkaset metrów pod stopami. Acha – drogę wyremontowali, mam wrażenie, że tuż przed naszym przyjazdem. Równiuśki, czarny i wystarczająco szeroki asfalt sprawiał, ze niegroźne było nam pokonywanie serpentyn w strugach deszczu. Całe szczęście, bo gdyby trasa wyglądała tak jak ta z Tirany do Beratu, to ja bym zawetowała dalszą jazdę.
W Sarandzie lało. Ten największy i najbogatszy albański kurort po sezonie i w ulewie wyglądał smutno, niechlujnie i nieciekawie. Za to dostaliśmy bardzo fajny hotel tuż przy plaży, z widokiem na Korfu w śmiesznie niskiej cenie ze śniadaniem 😉
Zamiast smażyć się na plaży i kołysać w morskich falach przez trzy dni łaziliśmy po opustoszałej Sarandzie w kurtkach i kaloszach, wrzucaliśmy kamole z molo do wody, próbowaliśmy tutejszych specjałów i owoców morza oraz wymyślaliśmy dzieciakom atrakcje. To ostatnie zaowocowało wizytą w sali zabaw dla dzieci. Jurek i, o dziwo, także Janka, byli zachwyceni i nawet nawiązali jakieś interakcje z autochtonami.
PS. Korfu przez okno było widać nielicznymi momentami, kiedy to zasłaniające cały świat chmurzyska na chwilę opadały. Ale i tak nam się podobało.
Read MoreTrasa z Vlore do Sarandy to jedna z najpiękniejszych tras w Albanii. Biegnie wzdłuż stromych i malowniczych klifów. Jakoś nam to umknęło w przygotowaniach, nie doczytaliśmy, znaleźliśmy się tam zupełnie przypadkiem i bum! Przełęcz Llogara wymiata, ale tak naprawdę zachwycaliśmy się co chwilę. Mimo, że popadywało, a widoki co chwilę znikały we mgle. A może taka tajemnicza pogoda tylko dodawała całej trasie uroku? Z mgły co chwilę wyłaniały się niespodzianki – a to dzika świnia przy drodze, a to las bunkrów, wielgachne pole uli po horyzont (Albania to prawdziwa kraina miodem płynąca), ogromny bunkier-schron dla łodzi podwodnych, w końcu – zapierające dech w piersiach urwiska i piękne plaże kilkaset metrów pod stopami. Acha – drogę wyremontowali, mam wrażenie, że tuż przed naszym przyjazdem. Równiuśki, czarny i wystarczająco szeroki asfalt sprawiał, ze niegroźne było nam pokonywanie serpentyn w strugach deszczu. Całe szczęście, bo gdyby trasa wyglądała tak jak ta z Tirany do Beratu, to ja bym zawetowała dalszą jazdę.
W Sarandzie lało. Ten największy i najbogatszy albański kurort po sezonie i w ulewie wyglądał smutno, niechlujnie i nieciekawie. Za to dostaliśmy bardzo fajny hotel tuż przy plaży, z widokiem na Korfu w śmiesznie niskiej cenie ze śniadaniem 😉
Zamiast smażyć się na plaży i kołysać w morskich falach przez trzy dni łaziliśmy po opustoszałej Sarandzie w kurtkach i kaloszach, wrzucaliśmy kamole z molo do wody, próbowaliśmy tutejszych specjałów i owoców morza oraz wymyślaliśmy dzieciakom atrakcje. To ostatnie zaowocowało wizytą w sali zabaw dla dzieci. Jurek i, o dziwo, także Janka, byli zachwyceni i nawet nawiązali jakieś interakcje z autochtonami.
PS. Korfu przez okno było widać nielicznymi momentami, kiedy to zasłaniające cały świat chmurzyska na chwilę opadały. Ale i tak nam się podobało.