20141001 Tirana
Albania, kraina rond i bunkrów – to pierwsze wrażenie po wjeździe do kraju. Drogi trochę gorsze niż w Czarnogórze, kierowcy o wiele bardziej szaleni. Chcę jechać w lewo? Nie objeżdżam ronda dookoła. Po prostu skręcam w lewo. Bunkry są pozostałością po obalonym reżimie. Albania była bardzo odizolowanym krajem, taka Kore Połnocna Europy. Władze nie sprzymierzyły się z żadnym z mocarstw (może za wyjątkiem Chin, ale one jednak daleko) i czuły się zagrożone ze wszystkich stron, dlatego też budowały na potęgę schrony, które miały umożliwić przetrwanie w razie ataku nieprzyjaciela.
Nasz pierwszy przystanek to Tirana. Zatrzymujemy się u Micky’ego – amerykańskiego couchsurfera, który pracuje w ambasadzie. Mickey jest obecnie słomianym wdowcem – jego żona i kilkumiesięczna córeczka pojechały w rodzinne strony żony, czyli do Ghany. Mamy do dyspozycji komfortowo umeblowane mieszkanie, własny pokój z kołyska dla Janki, super wyposażona kuchnię i pralkę, czyli wszystko, czego nam potrzeba po kilkutygodniowej włóczędze z namiotem.
Zwłaszcza, ze dzieciaki przeziębione a i ja chrycham. Na tyle mocno, że postanawiamy wybrać się do lekarza. Oczywiście w prywatnej, pól-amerykańskiej klinice. Przyjmuje nas para doktorów. Doświadczona lekarka i stażysta, oboje z nienagannym angielskim i sensownym podejściem budzą nasze zaufanie. Okazuje się, że nasze dolegliwości to nic poważnego (martwiliśmy się szczególnie o Jankę) i możemy kontynuować podróż. Po wyjściu z kliniki zastajemy nasza skodę w opłakanym stanie – ktoś nam stłukł tylni reflektor. No cóż, zarówno jazda samochodem jak i parkowanie w Tiranie nie należą do rzeczy najprostszych. Jakoś tę stratę przeżyjemy. Na pocieszenie wybieramy się na wycieczkę kolejka linowa na górę Dajti. Na górze jest park narodowy, knajpa, hotel i kilka szlaków. Wybraliśmy się za późno i nie mamy czasu, żeby zdobyć szczyt (kolejka wjeżdża mniej więcej do połowy), ale i tak nam się tu podoba. A bliskość takich fajnych terenów rekreacyjnych jest kolejnym plusem Tirany.
Nasz gospodarz jest bardzo sympatyczny. Dużo jeździ rowerem po okolicznych górach i odkrył ciekawe bunkry połączone systemem tuneli, które można zwiedzać. Na dziko, oczywiście. Bunkry są pewnego rodzaju atrakcja turystyczna Albanii i organizowane są oczywiście oficjalne wycieczki, ale nie ma to jak nie do końca legalne samodzielne eksplorowanie. Na wyprawę wybieramy się wieczorem. Na dworze już szarówka. Bunkry są olbrzymie i robią niesamowite wrażenie, zwłaszcza o tej porze dnia. Kluczymi korytarzami, szukamy nietoperzy i próbujemy odszyfrować napisy na ścianach, W programie wycieczki jest również podziwianie wspaniałej panoramy miasta. Bardzo udana wyprawa.
Tirana nie należy do obiektywnie urodziwych miast, ale nam się bardzo podoba. Jest zielono (dużo parków) i bardzo eklektycznie. Paskudne, ledwo stojące bloki z wielkiej płyty są w kolorach tęczy. Zapyziałe, ale jednak urocze bazary przeplatają się z monumentalnymi budynkami użyteczności publicznej. A do tego malownicze położenie wśród wzgórz. Wszystko to tworzy bardzo przyjemny dla turysty misz-masz. Czujemy się tu dobrze. Ogromna ciekawostka jest piramida w środku miasta. To budynek zaprojektowany przez córkę dyktatora Hodży jako muzeum ku chwale ojca. Teraz jest ruina, ale moim
zdaniem ma ogromny potencjał. Niezależni artyści wykorzystuj go ‘na dziko” jako miejsce wystaw i spotkań. A turysta z Polski może się na piramidę wdrapać i zjeżdżać na tyłku po ścianach 🙂
Tirana zachwyciła nas również cenami. W końcu możemy bez wyrzutów sumienia używać wielkomiejskich rozrywek, czytaj knajp. Maja tu pyszna, śmiesznie tania kawę, wspaniałe, prawdziwie włoskie lody, dobre żarcie i mnóstwo klimatycznych kawiarni i restauracji. Odpoczywamy
Read MoreNasz pierwszy przystanek to Tirana. Zatrzymujemy się u Micky’ego – amerykańskiego couchsurfera, który pracuje w ambasadzie. Mickey jest obecnie słomianym wdowcem – jego żona i kilkumiesięczna córeczka pojechały w rodzinne strony żony, czyli do Ghany. Mamy do dyspozycji komfortowo umeblowane mieszkanie, własny pokój z kołyska dla Janki, super wyposażona kuchnię i pralkę, czyli wszystko, czego nam potrzeba po kilkutygodniowej włóczędze z namiotem.
Zwłaszcza, ze dzieciaki przeziębione a i ja chrycham. Na tyle mocno, że postanawiamy wybrać się do lekarza. Oczywiście w prywatnej, pól-amerykańskiej klinice. Przyjmuje nas para doktorów. Doświadczona lekarka i stażysta, oboje z nienagannym angielskim i sensownym podejściem budzą nasze zaufanie. Okazuje się, że nasze dolegliwości to nic poważnego (martwiliśmy się szczególnie o Jankę) i możemy kontynuować podróż. Po wyjściu z kliniki zastajemy nasza skodę w opłakanym stanie – ktoś nam stłukł tylni reflektor. No cóż, zarówno jazda samochodem jak i parkowanie w Tiranie nie należą do rzeczy najprostszych. Jakoś tę stratę przeżyjemy. Na pocieszenie wybieramy się na wycieczkę kolejka linowa na górę Dajti. Na górze jest park narodowy, knajpa, hotel i kilka szlaków. Wybraliśmy się za późno i nie mamy czasu, żeby zdobyć szczyt (kolejka wjeżdża mniej więcej do połowy), ale i tak nam się tu podoba. A bliskość takich fajnych terenów rekreacyjnych jest kolejnym plusem Tirany.
Nasz gospodarz jest bardzo sympatyczny. Dużo jeździ rowerem po okolicznych górach i odkrył ciekawe bunkry połączone systemem tuneli, które można zwiedzać. Na dziko, oczywiście. Bunkry są pewnego rodzaju atrakcja turystyczna Albanii i organizowane są oczywiście oficjalne wycieczki, ale nie ma to jak nie do końca legalne samodzielne eksplorowanie. Na wyprawę wybieramy się wieczorem. Na dworze już szarówka. Bunkry są olbrzymie i robią niesamowite wrażenie, zwłaszcza o tej porze dnia. Kluczymi korytarzami, szukamy nietoperzy i próbujemy odszyfrować napisy na ścianach, W programie wycieczki jest również podziwianie wspaniałej panoramy miasta. Bardzo udana wyprawa.
Tirana nie należy do obiektywnie urodziwych miast, ale nam się bardzo podoba. Jest zielono (dużo parków) i bardzo eklektycznie. Paskudne, ledwo stojące bloki z wielkiej płyty są w kolorach tęczy. Zapyziałe, ale jednak urocze bazary przeplatają się z monumentalnymi budynkami użyteczności publicznej. A do tego malownicze położenie wśród wzgórz. Wszystko to tworzy bardzo przyjemny dla turysty misz-masz. Czujemy się tu dobrze. Ogromna ciekawostka jest piramida w środku miasta. To budynek zaprojektowany przez córkę dyktatora Hodży jako muzeum ku chwale ojca. Teraz jest ruina, ale moim
zdaniem ma ogromny potencjał. Niezależni artyści wykorzystuj go ‘na dziko” jako miejsce wystaw i spotkań. A turysta z Polski może się na piramidę wdrapać i zjeżdżać na tyłku po ścianach 🙂
Tirana zachwyciła nas również cenami. W końcu możemy bez wyrzutów sumienia używać wielkomiejskich rozrywek, czytaj knajp. Maja tu pyszna, śmiesznie tania kawę, wspaniałe, prawdziwie włoskie lody, dobre żarcie i mnóstwo klimatycznych kawiarni i restauracji. Odpoczywamy